sobota, 3 maja 2014

Epilog, niczym nowe życie?



„Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
 Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.”

•••

                Zadzwoniła do menadżera i zrezygnowała z nagrania piosenki. Zrobiła to ze względu na Ann, Tima oraz Gregora, którego nie mogła teraz zostawić. Po raz kolejny zrezygnowała ze swoich marzeń i pragnień… Jednakże czuła na sobie tą ciążącą odpowiedzialność, która nakazywała jej zaopiekować się Timem a i również może Gregorem. On był przecież skoczkiem narciarskim, nie mógł zrezygnować z tego tak z dnia na dzień. A ona? Ona miała możliwość przynieść trochę pożytku i pomóc chłopakowi. Mimo wszystko, to nie była taka łatwa sprawa. Wstawanie w nocy, kolki, ząbkowanie… Sami nie dawali sobie już powoli rady. Mieli po prostu dosyć, ale nie poddawali się. Wynagradzał im wszystko uroczy uśmiech małego, który dodawał im motywacji na inne, lepsze, lżejsze jutro. To wszystko ich do siebie zbliżyło. Stali się przyjaciółmi, których łączyła silna, wyjątkowa więź. Jedno, rzuciłoby się w ogień za drugim. Ale Jej ciągle czegoś brakowało… Kogoś… Wiedziała kogo…
            -Wiem, że teraz możesz nie chcieć mnie widzieć.- zaczęła na wstępie, kiedy zobaczyła, że drzwi otworzył Jej niebieskooki blondyn. Jej blondyn. Jedyny. Najlepszy. Wyjątkowy. Szkoda, że to dotarło do Niej tak późno… Może za późno…- Zajmę Ci góra pięć minut, ale proszę wysłuchaj mnie.
-Dobrze, więc mów.- bąknął. Widać, że nie chciało mu się rozmawiać z Vanessą, lecz kiedy zobaczył Ją u progu swoich drzwi, w Jego duszy zapanowała wiosna. Brakowało mu Jej. Najzwyczajniej brakowało…Mimo, że tak niewiele miał wcześniej z Nią kontaktów.
-Ty nie jesteś, a nawet niemożliwe, żebyś był taki, aby mnie zranić. Nie wiem dlaczego tak wtedy powiedziałam albo nawet pomyślałam…- wiedziała. Po prostu bała się zranienia, ale to dzięki Ann. Jednak teraz nie winiła Ją za nic… Ona chciała przecież Jej dobra.- W ostatnim czasie nie wiem, co się ze mną dzieje. Ciągle mi się śnisz, każdego ranka budzę się z Twoim imieniem na ustach.- dotychczas błądziła gdzieś wzrokiem, lecz teraz zdecydowała się spojrzeć w niebieskie oczy chłopaka.- Nie wiem czy czasem się w Tobie nie zakochałam…- wyznała pewnie, kończąc swój monolog i czekając na reakcję chłopaka, której tak strasznie się obawiała. Właśnie w tej chwili ważyły się losy Jej dalszego życia. Przyszłości, którą chciała poznawać właśnie z Nim. Śmierć Ann uświadomiła Jej, że w życiu trzeba spróbować wszystkiego. Nie żałować ani jednej chwili, w której chociaż ułamek sekundy było się szczęśliwym. A z Nim właśnie była… To właśnie przy Jego boku świat i Jej problemy znikały. Dlaczego z taką łatwością pozwoliła wypuścić sobie to z rąk?
-Vanessa…- uśmiechnął się. Mimowolnie i Jej usta wykrzywiły się w uśmiech. Nie chciała tego, lecz tak podziałały na Nią Jego roześmiane oczy.
-Naprawdę chcę spróbować być z Tobą… Chcę chociaż tego posmakować, aby nie żałować przed śmiercią niczego.- weszła mu w słowo. Przed oczami stanęła Jej scena z pogrzebu Ann. Zrozpaczony Gregor, któremu rozpacz i strach zaglądał w oczy,  tłum zapłakanych ludzi a tylko Ona stała wyprostowana z Timem na rękach i patrzyła jak Jej przyjaciółkę składają do grobu. Obiecała Jej… Obiecała dawno, że nie będzie płakać na Jej pogrzebie… Musiała dotrzymać obietnicy, chociaż było tak ciężko…
-Ja też chcę tego samego.- powiedział rozmarzony, po czym Vanessa zawiesiła się na Jego szyi, nie oszczędzając zdezorientowanemu chłopakowi czułości. Tego właśnie potrzebowała. Potrzebowała miłości. Czułości. Braku ciążenia ze strony wspomnień. Nie myślenia o tym, co wydarzy się w przyszłości. Żyła tylko tą cudowną chwilą, która trwać mogła już na zawsze. Spojrzała w górę na bezchmurne niebo. Uśmiechnęła się. „Ann, widzisz? W końcu znalazłam szczęście… Dziękuję, to Ty naprowadziłaś mnie na właściwe tory.”. W Jej oku pojawiła się łza. Często rozmawiała z przyjaciółką.  Czuła Jej obecność na każdym kroku. Bo Ona ciągle z Nią była. W Jej sercu. Nie odstępowała Jej nawet na krok. To, że nie mogła z Nią być fizycznie, nie oznaczało, że nie mogła istnieć w Jej głowie. Każdy dzień witała bądź żegnała właśnie z Nią. Wierzyła, że wszystko co się wokół Niej dzieje dobrego, dzieje się za sprawą blondynki. Gorzej było jednak z Gregorem… Starał się kompletnie ze swojej pamięci wymazać Ann. Co stawało na przeszkodzie? Fakt, że nie da się usunąć z naszego życia kogoś, kogo kochaliśmy. Nieważne czy było dobrze, czy wprost przeciwnie. Uczucie nie gaśnie. Wielokrotnie widziała scenę, kiedy Gregor siadał na krześle w kuchni, ukrywał twarz w dłoniach i najchętniej skończyłby z sobą… Ale nie robił tego głównie ze względu na Tima. Ale co to dało? I tak Go opuścił… Tak, Gregor też odszedł. Kiedy dowiedział, że jest chory na nowotwór, nie miał nawet ochoty podjąć trudów leczenia. Zostawił obowiązek opieki nad Timem Vanessie i Jej ukochanemu, bo miał świadomość, że On nie będzie mógł być dobrym ojcem dla Niego. Dlaczego? On nie potrafił zapomnieć o Ann a Tim jeszcze bardziej mu to uniemożliwiał. Kiedy tylko zobaczył uśmiech małego czy oczy, które całkowicie były mu ufne, miękł… Nie mógł nie myśleć o Ann. Zwłaszcza, że ich ostatnią rozmową była kłótnia… Kłótnia, którą On sam zaczął. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Dlatego też, zakończył tak szybko swe ludzkie zgryzoty. Tam, gdzie jest teraz, na pewno będzie mu lepiej… Kto wie, może już wszystko wytłumaczyli sobie z Ann? Ale to teraz ich dwójka coraz mocniej kibicowała z góry Vanessie oraz Timowi. Szkoda tylko, że Timowi po ojcu został jedynie jeden jedyny list, który Gregor napisał do Niego tuż przed śmiercią.
"Timie,
Kiedy będziesz czytał ten list, zapewne będziesz już dużym chłopcem. Będziesz wiele wiedział, rozumiał... Poznasz trochę ten świat. Dlaczego też, proszę nie miej nigdy za złe, że ani ja, ani Twoja mama -Ann- nie jesteśmy obecni w Twoim życiu, synku... Są rzeczy, które są silniejsze od nas... Dużo silniejsze. A taką rzeczą jest właśnie śmierć. Ale wiesz co jest najważniejsze? Aby nie szukać nigdy winnych a próbować podnieść się po czyjejś stracie... Hm, chociaż przyznam, że ja sam nie jestem w tym ekspertem... Po śmierci Twojej mamy, ledwo trzymałem się przy życiu. Wiesz dlaczego Ci to wyznaję? Bo chcę, abyś wiedział, że od samego początku traktowałem Cię poważnie. Jesteś, byłeś, będziesz dla mnie ważny. Mimo że mnie teraz przy Tobie nie ma... Właściwie, nigdy nie było... Bo czasy, w których byłem obecny w Twoim życiu, nie są dla Ciebie pamiętne. Po co ten nieskładny list? Piszę go po to, abyś miał świadomość, że masz ojca. Masz matkę. Nigdy nie czuj się źle czy inaczej z tego powodu, że zajmują się Tobą 'obcy' ludzie. To nieprawda. Nie liczą się więzy krwi, synku. Liczą się uczucia, którymi darzymy drugą osobę. Wiem i jestem tego pewien, że Vanessa nigdy nie da Ci odczuć, że jesteś dla Niej mało ważny. Traktuj Ją zawsze dobrze, z należytym szacunkiem. Ona Cię kocha i kochała od samego początku. To właśnie Jej wiele zawdzięczasz, Tim. Zapytaj Jej o to, kiedy będziesz już starszy, jeśli mi nie wierzysz. Proszę Cię jeszcze o jedno. Pamiętaj kim jesteś, Timie Schlierenzauer. 
Pamiętaj, że zawsze będę przy Tobie,
Gregor- Twój tata..."

            -Wyjdziesz za mnie?- zapytał pewnego wieczoru, spoglądając na Vanessę z uczuciem, którego dawno nie widziała. Przyklęknęła obok Niego i spojrzała na żarzący się ogień w kominku. Ujęła jego twarz w dłonie.
-Michael, na pewno tego chcesz?- zapytała z czułością.- Jeśli robisz to ze względu na to, że nie chcesz, abym czuła, że kiedykolwiek mogę liczyć na zawód z Twojej strony, to wiedz, że ja jestem już innym człowiekiem.- powiedziała, patrząc tym razem w Jego niebieskie tęczówki.- Nigdy nie Cię już nie wypuszczę z moich sideł… Nigdy…- dodała szeptem, niezauważalnie się uśmiechając.
-Van…- jego ręce wtopiły się w jej włosy.- Ja cię kocham…- wyszeptał ledwo słyszalnie tak, jakby bał się, że ktoś to usłyszy.- Ale jeśli Ty nic nie czujesz… Zrozumiem to…- odsunął się od niej, zawieszając głowę w dół.
-Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie…- zbliżyła się do niego, obejmując go w pasie.- Bez Ciebie i bez Tima…- wtuliła się w jego ciepły tors i zaciągnęła się zapachem chłopaka.- Kocham Cię…- wyznała w końcu.- Nawet nie wiem kiedy to się zaczęło…
-Mam dokładnie tak samo.- odezwał się.- Kiedy zobaczyłem Cię wtedy u progu mojego domu, zacząłem odczuwać to piekące pragnienie. Pragnienie Ciebie.
-Sądzisz, że naprawdę zasługuję na Was?- zapytała, a w jej oczach z niewiadomych powodów pojawiły się łzy.- Na Ciebie i na Tima… To zbyt duże szczęście jak dla mnie… Nie jestem pewna czy podołam…
-Van… Nie bądź głupia. To ja nie zasługuję na Ciebie.- znowu odsunął się lekko od dziewczyny.
-Michael…- chwyciła blondyna za rękę.- Czekasz na odpowiedź na Twoje pytanie,czy jest już raczej nieaktualne?
-To zależy od odpowiedzi.- uśmiechnął się lekko i zbliżył do siebie Vanessę, oczekując na odpowiedź.
-Odpowiedź brzmi…- zrobiła celowo pauzę i przygryzła dolną wargę.- Tak, wyjdę za Ciebie, Hayboeck.- uśmiechnęła się, po czym złączyła się z chłopakiem w namiętnym pocałunku.  
Stała przed lustrem, dokładnie oglądając sobie odbicie. Wyglądała jak nie ona. Bała suknia, dbała fryzura, makijaż… Sama nie mogła nadziwić się swoim widokiem. Ale wyglądała naprawdę pięknie. Była niezwykłą dziewczyną. A co podobało jej się najbardziej? Przyszłość, która na nią czekała. Już bez problemów sercowych, mając u swojego boku ukochaną osobę. To uczucie było wspaniałe… A może zaraz obudzi się i sen się skończy?
-Vanessa…- usłyszała za swoimi plecami znajomy głos. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, po czym obróciła się na pięcie i zobaczyła Thomasa, który bacznie się jej przyglądał. Uśmiechnął się blado.
-Czego tutaj chcesz?- wydukała.
-Porozmawiać…- zwiesił wzrok na podłodze.- Przepraszam.- usiadł na krześle przy klozetce.- Moje zachowanie w ostatnim czasie to był kompletny idiotyzm. Sam nie potrafię się usprawiedliwić…
-Tego nie da się usprawiedliwić…- przysiadła się do niego.
-Pięknie wyglądasz.- uśmiechnął się bez przekonania, co odwzajemniła Van.- Wiesz dlaczego tak zareagowałem na to wszystko?- wysłała mu pytające spojrzenie.- Kochałem Cię… Wiem, późno to zrozumiałem, ale lepiej późno niż wcale. Kiedy dowiedziałem się, że jesteś moją siostrą… Moje uczucia stały się dla mnie chore, więc nie wiem jakim cudem, ale przerodziły się one w nienawiść… Chociaż to nie była Twoja wina. Przepraszam…- spojrzał na nią błagalnie, podziwiając widok dziewczyny. Kiedyś wyobrażał sobie ją taką piękną w białej sukni, lecz przy swoim boku… Kto by pomyślał, że sprawy tak się potoczą? Że Jego ukochana okaże się być Jego siostrą… Że Jego najlepszy przyjaciel umrze… Że zostanie pozbawiony bratniej duszy, jaką był Gregor…
-A było w ogóle między nami coś nie tak?- zapytała, uśmiechając się, po czym przytuliła Morgiego.-  Chciałabym, żebyś wiedział, że chwile spędzone z Tobą trzymam w sobie jak  fotografie… Cieszę się, że mi to powiedziałeś…
-Przecież jesteś moją małą siostrzyczką.- pogłaskał ją po głowie. Obydwoje uśmiechnęli się.- Mój kumpel i siostra w końcu znaleźli szczęście… Nic tylko się cieszyć.- rzekł trochę bez przekonania.
-Co u Caroline?- zapytała, gdyż nie potrafiła już opanować swojej ciekawości.- Mam nadzieję, że nie zepsuje mi ślubu.- przewróciła oczami.
-O nią możesz być spokojna…- powiedział łagodnie.- Jesteśmy razem. Postanowiliśmy znowu spróbować być razem. Z każdym dniem poznajemy się na nowo… Sądzę, że coś może z tego wyjść.
-Thomas… Sądzisz, że robię dobrze wychodząc za Michaela?- wyrzuciła z siebie, ciężko wzdychając.- Przecież Ann, kiedyś była przeciwna naszemu związkowi… Moja Ann… Przyjaciółka… Siostra…- nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by powiedzieć co czuje.
-Kochasz go?- zapytał, podnosząc wzrok. Kiwnęła potwierdzająco głową.
-Nawet nie masz pojęcia jak mi trudno… Kocham Michaela, kocham Tima, ale…- z jej oczu wydostała się pojedyncza łza.- Ja tak straszliwie za nią tęsknię… Ciągle obarczałam ją własnymi problemami, nie byłam z nią non stop, jak powinnam… Żałuję każdego wypowiedzianego w gniewie słowa… Każdej kłótni… Mam sobie za złe, że nie dostrzegałam, jaki mam skarb przy sobie w postaci takiej przyjaciółki jak Ann. Ona zawsze mnie wspierała, pomagała, wysłuchała… Była przy mnie, tak po prostu… Tak bardzo chciałabym podziękować jej za wszystkie złe i dobre chwile, w których ona zawsze była przy mnie. Za momenty kiedy wspólnie byłyśmy pogrążone w gniewie albo w rozpaczy… Ona dawała mi siłę na kolejne dni swoim słowem… Miałyśmy tyle wspólnych historii… Tyle przygód…- jąkała się.- A ja nawet nie zdążyłam jej za to wszystko podziękować.- rozkleiła się, przez co Thomas natychmiastowo ją przytulił.
-Spokojnie, mała…  Nie maż się, bo jak pokażesz się Michaelowi przed ołtarzem?- powiedział, udając, że nie poruszył się słowami dziewczyny, w których wypowiadała się w swojej przyjaciółce.
-Ale Ann…
-Ann ciągle jest przy Tobie. Wiesz gdzie? W sercu. W sercu Twoim i Gregora. Ona nigdy nie zniknie. Póki żyje pamięć o niej, Ann nigdy nie umrze.
-Pamięć o Ann nigdy nie umrze!- wyrwała się.- Wiesz… Może to śmieszne, ale kiedy patrzę na uśmiech Tima, mam wrażenie jakbym widziała Ann…
- Bo cząstka jej wiecznie będzie w Timie. Żywa cząstka, oprócz tej, którą nosisz w sercu. Mogę się założyć, że Ann teraz patrzy na Was z góry i cieszy się jak małe dziecko widząc Wasze szczęście… Twoje, Michaela i Tima…- objął ją ramieniem.- A teraz idź już, bo chyba nie chcesz spóźnić się na własny ślub.- posłał jej uśmiech.
To był bajkowy ślub. Ona- w pięknej, białej sukience; on- w eleganckim garniturze, a obok nich skocznia i mnóstwo gości. Każdy, widząc szczęście pary młodej, mimowolnie uśmiechał się. Ich miłość była dostrzegalna dla każdego. Van, od czasu do czasu, spoglądała na zgromadzonych gości. Brakowało tylko jednej osoby… Ann. Jednakże słowa Morgiego, ciągle odbijały się w niej szerokim echem. Teraz spojrzała na Tima. Po raz kolejny zobaczyła w nim swoją przyjaciółkę, za którą tak strasznie tęskniła i która jednocześnie odeszła na zawsze... Liczyło się to, co było tu i teraz. Mieli siebie nawzajem. Mieli swój związek, który musieli pielęgnować. Mieli Tima, który powoli wyrastał na świetnego chłopca, który doskonale znał prawdę o swojej matce i ojcu od samego początku, jednak to nie sprawiło, że nie kochał Vanessy jak matkę czy Michaela jak ojca. Co jeszcze tutaj było istotne? Tim spodziewał się przyjścia na świat swojego brata, którego mógłby w przyszłości uczyć grać w piłkę.
_______________________

No, to przyznawać się teraz. :D
Która z Was spodziewała się Michaela tutaj? 
Chociaż to opowiadanie chciałam zakończyć w miarę szczęśliwie. :) 
Teraz czekam na Wasze opinie dotyczące nie tylko epilogu, lecz i całego opowiadania… Proszę, aby były szczere. Zniosę wszystko. :D 

Skoro to już koniec, nie zaskoczę nikogo, że będę chciała podziękować. Dziękuję każdemu kto odwiedził mój blog. Każdemu kto komentował. Po prostu KAŻDEMU. Kocham Was. ;* Nie macie pojęcia jaki kawałek mojego serca sobie zaskarbiłyście, kochane. ;* 

Ann  - mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się do mnie ‘odezwiesz’. ;) ;*  Przyznam, że w chwilach załamania (których miałam sporo), czytałam sobie często Twoje komentarze i to działało na mnie jak paliwo napędowe do pisania dalszych rozdziałów. Każde Twoje słowo, którym się ze mną dzieliłaś, brałam bardzo do siebie. Każda Twoja opinia nt. mojej twórczości, była, jest i będzie bezcenna. Nawet nie masz pojęcia jak za wszystko chciałabym Ci podziękować, a nawet nie potrafię ubrać swoich uczuć w słowa… Wiem, że czasem niektórymi moimi wyborami (jak np. śmierć Ann) mogłam Cię rozczarować, za co przepraszam. Teraz z tego miejsca chcę 'powiedzieć' jednak coś innego. Po prostu DZIĘKUJĘ.
Panna Boop ♥- wzięłam do swojego serca Twoją radę. ;* I wiesz co? Dzięki Tobie nie ryczałam jak pisałam kolejne rozdziały. ‘Luz w dupie’ i do przodu! ;* Miałaś rację.Tobie też kochana dziękuję. Świadomość, że zawsze mogłam liczyć na Twoją opinię (nieważne jak tragiczny był rozdział), była cudowna. ;*

Nika ♥- Dziękuję Ci za każdy komentarz, za każdą literkę przeczytaną na moim blogu. Ty również byłaś osobą, na której szczerą opinię zawsze mogłam liczyć. ;* Dziękuję Ci za to. ;* Jesteś wspaniała. ;* 

Karolina G ♥ - Ty również byłaś ze mną od samego początku. ;) Zaczynając od Arytmii Uczyć, kończąc na tym opowiadaniu. Kolejna cudowna czytelniczka, która zaszczycała mnie dzielnie swoimi opiniami. Wiedz, że naprawdę jestem Ci za to niezmiernie wdzięczna. ;*

Pauline ♥ - Sama nie wiem jak to się stało, że taka cudowna blogerka, czytała moje wypociny… To, co teraz potrafię Ci jedynie przekazać to ogromne podziękowania. ;* 

Jagoda Piszczek ♥ - Jagódko...Ubóstwiam Cię dziewczyno, wiesz? Ty również dołożyłaś cegiełkę do dalszego pisania tej historii. Dziękuję!

Weroooo… - za każdym razem, kiedy czytałam Twój komentarz, uśmiechałam się. Kochana, jesteś cudowna! W dużym stopniu przyczyniłaś się do tej historii. Oj, dużym. Dziękuję! <3



Misi Martaa ♥- Ty doskonale wiesz, że uwielbiam i Ciebie, i Twoje opowiadanie, więc już nic więcej nie muszę tutaj pisać. ;) Aczkolwiek, podziękować muszę! Dziękuję. ;*



Podziękowania ode mnie lądują także u Leny Nowak, która z nadejściem każdego rozdziału, obsypywała mnie +jedynkami.  Doceniam, naprawdę! ♥ 


Dziękuję również: Natce O., Asi Wierzbanowskiej, Elizie, phoebe styles, Belli Lada, Wiktorii O., Kayi, Pozytywnie, Andrei, Pannie Cukrecji, Ani, Tinie, Lucy Sparks, opowiem-ci-moje-zycie.blogspot.com, Klaudii Kowalskiej, Klaudii Prus, Lewandowskiej-Janowicz-Winiarskiej i całej reszcie, która tylko odwiedziła tę stronę, nieważne czy komentowała, czy też nie. Jestem zaszczycona, że mogłam liczyć na Wasze wejścia tutaj. ;*


Tak dużo chciałam tutaj napisać na pożegnanie, ale teraz nie potrafię… Wszystko ze mnie uleciało. Mam jedynie łzy w oczach, że pewien okres w moim życiu się skończył… 

Wiadome jest jednak, że nie można nieustannie rozpaczać i stać w miejscu, zatem...


Zapraszam na coś nowego z mojej strony czyli

Nie zapomnijcie również odwiedzić

 I co dalej? Skoro skończyłam już podziękowania, to nadszedł czas na pożegnanie. 
Na słowo, które ostatni raz napiszę właśnie na tym blogu. 

Ostatni raz, 
żegnam na Poszukiwaniach Samej Siebie. 

piątek, 2 maja 2014

Dwadzieścia cztery.




„Ci, których kochamy nie umierają nigdy,
bo miłość, to nieśmiertelność”

•••

            Van z radością rzuciła się na szyję Gregora, po czym razem utonęli we wzajemnych objęciach. Ich radość była nieopisana. To co czuli było tak niesamowitym uczuciem, które powinien poznać każdy człowiek. Po chwili zobaczyli przed sobą lekarza, na twarzy którego, malował się dziwny obraz. Nie zrozumiały, na obecną radosną chwilę dla nich. Niemal w tej samej chwili, puścili się i stanęli na baczność, nie mogąc złapać oddechu. Śmiertelnie wystraszyli się miny i postawy mężczyzny, który chciał właśnie teraz przerwać ich radość oraz postawić do góry nogami całą dotychczasową wizję świata.
-Gratuluję, ma Pan ślicznego synka.- odezwał się martwo, zwracając się bezpośrednio do wysokiego szatyna.
-A co z Ann? Jak się czuje?- wtrąciła się niegrzecznie Vanessa, ciekawa kiedy może uścisnąć swoją przyjaciółkę i cieszyć się maleństwem, które niedawno przyszło na świat. A co najważniejsze- cieszyć się razem z przyjaciółką jej szczęściem. Lekarz nic jednak nie odpowiadał. Jego milczenie było przerażające. Po postawie Gregora, widać było jak na dłoni, że spiął się. Wszystkie jego mięśnie naprężyły się, jakby czuły, że zaraz chłopak może dowiedzieć się czegoś przerażającego. Paraliżującego. Strasznego. Raniącego. Czegoś, co nie miało prawa się nigdy wydarzyć. A przynajmniej nie teraz. Nie tak wcześnie. Za wcześnie. Uczucia nie do opisania słowami ludzkimi. Bo czym są słowa? One praktycznie nigdy nie oddają tego, co człowiek naprawdę czuje… To tylko marne zilustrowanie prawdziwych uczuć. Uczuć, które sprawiają, że czasem sami się w nich gubimy. Uśmiech, który gościł na ich twarzach, zniknął w ułamku sekundy. Mężczyzna w białym fartuchu, patrzył na nich smutnym wzrokiem, mając poczucie, że zaraz zniszczy świat, na pewno, jednej z osób stojących obok niego. Oblał go zimny pot, chociaż powinien przyzwyczaić się już do przekazywania takich wiadomości.Nie był lekarzem od dziś, ale rzadko zdarzało się widywać widok, który gościł w oczach Gregora. Widok zabranej lub powoli gasnącej nadziei.
-Tak mi przykro…- przerwał martwą ciszę.- Niestety, nie obyło się bez komplikacji…
-Co z Ann?!- krzyknął, a może nawet i pisnął, nerwowo Gregor, w którego oczach widniał strach i rozpacz, a dostrzec można było nawet łzy, które nie wiadomo kiedy napłynęły chłopakowi do oczu.
-Nie żyje….- powiedział, po czym odszedł, zostawiając samych na korytarzu, osłupiałego Gregora i Vanessę. Nie mogli uwierzyć w to, co się stało. To co przed chwilą powiedział im ten lekarz nie mogło być prawdą… Jak Ann miała nie żyć?! Jakim prawem?  Była przecież taka młoda. Zanim rozkwitła już Ją zerwano... Nigdy nikomu nie zawiniła ani nie zrobiła krzywdy. Była dobrym człowiekiem. Teraz, powinna cieszyć się swoim dzieckiem, a nie leżeć martwa, sztywna i zimna w kostnicy, czekając na swoje ostatnie pożegnanie. To właśnie śmierć... Nieproszona, przychodząca nagle, niespodziewanie... Lecz tym razem zebrała straszliwe żniwo... Ann... Dlaczego? Tylko to pytanie ciągle tkwiło w głowie szatynki oraz Austriaka. W czynach była niedościgniona... Dlaczego, więc zabrano Ją do Krainy Wiecznego Szczęścia, skoro świat właśnie potrzebuje takich ludzi jak Ona? Dlaczego los jest tak okrutny wobec osób, które chcą i powinny żyć? Dlaczego takie scenariusze spotykają tak wspaniałych ludzi, do których grona na pewno należała Ann? Jak ich życie będzie teraz wyglądało bez niej? To pytanie, na które nie potrafili odnaleźć odpowiedzi. Z oczu Vanessy kapały ciurkiem łzy. To było niepojęte… Ann była z nią od zawsze… Od kiedy tylko sięgała pamięcią. Zawsze... I miała być na zawsze... Miała...  Znowu straciła kogoś ważniejszego niż złoto. Kogoś, kto miał być na zawsze… Objął Ją w swe ramiona ból i smutek. Jak miała o Niej zapomnieć, skoro dała Jej tyle do zapamiętania? Już nie będzie lepiej... Nie... Śmierć bliskiej osoby dopiero z czasem przywołuje jeszcze więcej wspomnień... Już nic gorzego ani Ją, ani Gregora nie spotka... Z sali wyszła  pielęgniarka, trzymająca niemowlaka na ręce. Nieco zagubiona podeszła do Gregora, by dać dziecko na ręce jego ojca, lecz ten odskoczył od dziecka jakby było jakąś zarazą. Widząc reakcję chłopaka, Vanessa natychmiastowo podeszła do pielęgniarki i wzięła na ręce małego człowieczka. Był taki piękny. Słodko i niewinnie spał, nie wiedząc, że niedawno jego matka umarła po to, aby on mógł żyć. By mógł dorastać. Być szczęśliwym.  Na razie nie potrafiła dostrzec żadnego podobieństwa do Ann czy Gregora, lecz wiedziała już, że kocha tę kruszynkę, którą trzymała na rękach. Patrzyła na niego, a łzy z jej oczu nie przestawały lecieć. Wręcz przeciwnie. Zaczęła płakać jeszcze bardziej. Patrzyła na niego swymi załzawionymi oczami. Spał i nawet nie zdawał sobie sprawę, że jego rodzicielka przed momentem pożegnała się z życiem właśnie dla niego… Ta myśl ciągle brzmiała w jej głowie. Taki mały, a już nie miał matki. Rozumiała go po części. Ona też nie miała nigdy prawdziwej matki, która nie okłamywałaby jej od samego początku… Dlatego też, do spojrzenia dziewczyny doszło jeszcze współczucie.
                    -Jest piękny.- powiedziała czule, przysiadając się do Gregora, który ciągle siedział na poczekalni, zaraz po tym jak odniosła dziecko na salę.  Nie odpowiedział nic. Nerwowo przygryzł jedynie swoją dolną wargę, po czym zaraz zwęził usta w wąską kreskę.
-Oddam je do adopcji.- wycedził po jakimś czasie. Widział z tym dziecku odosobnienie największego zła na świecie, które zostało popełnione, czyli śmierć Ann. Nigdy nie chciał go nawet dotknąć. Sądził, że to ono zabiło jego największy skarb w postaci niskiej, brązowookiej blondynki.
-Co ty wygadujesz?!- zareagowała natychmiastowo, ze zdenerwowaniem w głosie.
-Nie chce go.- odpowiedział martwym głosem w stu procentach pewny swego. Ta pewność, aż raziła w oczy…
-Ann chciała tego dziecka!- pisnęła cienko.- Ona dla niego umarła! Ona chciała jego życia, rozumiesz?! Bardziej niż swojego życia! A Ty co?! Jak ostatni mięczak poddajesz się? Boisz się? Chcesz, żeby... Żeby śmierć Ann poszła na marne?- kontynuowała, a widząc wzrok, którym obdarował ją Gregor zrozumiała, że może jeszcze było odrobinę za wcześnie wypowiadać się w jego towarzystwie o Ann w czasie przeszłym. Dziwiło ją również to, że tak szybko pozbierała się po tej tragicznej wiadomości. To widok maleństwa tak na nią podziałał. Doszedł do niej fakt, że życie Ann nie poszło na marne. Zostawiła coś po sobie na tym świecie a teraz chciała to przekazać załamanemu Gregorowi. I chyba nawet udało jej się. Słowa Vanessy uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Miała całkowitą rację. Ann chciała tego dziecka, tak samo jak on chciał je wcześniej. Dlaczego o tym zapomniał? Czemu przez chwilę brzydził się własnym dzieckiem? To nienormalna sytuacja dla niego. Zaczął wstydzić się przed sobą swych  myśli, które go wcześniej otaczały.- Pozwolisz, żeby Ann umarła na marne? Przez to, że stchórzyłeś?- zagrzmiała, by dać jasno do zrozumienia chłopakowi, iż nie może nawet o czymś takim myśleć. Chciała powtarzać nieustannie te słowa. Do skutku. Byleby tylko chłopak wrócił na właściwą drogę.
-A jak my mu damy na imię?- zapytał, dając jednocześnie znak dziewczynie, że udało jej się przekonać Gregora do dalszego życia z małym człowieczkiem u swego boku. Części Ann, która mu po niej została. Jedynej żywej części. Tą wieczną posiadał już na zawsze w swoim sercu.  No oczywiście były jeszcze zdjęcia, pamiątki, ale to zawsze będzie za mało dla niego… Miał ogromną nadzieję, że kiedy spojrzy na uśmiechniętą twarz małego, zobaczy uśmiech Ann, który zawsze dodawał mu sił i ochoty do życia. Pragnął również wychować swojego syna tak, aby nigdy nie zapomniał o swojej matce. Matce, która co prawda nigdy nie była obecna w jego życiu, ale poświęciła dla niego wszystko co było możliwe do oddania. Życie. Miłość. Ann poświęciła coś także Gregorowi. Zaufanie, które objawiać się miało tym, że to właśnie jemu blondynka powierzyła wychowanie jej dziecka. Musiał zatem wziąć na siebie to brzemię. Brzemię samotnego ojcostwa. Jak to wszystko ze sobą pogodzi? Nie miał zielonego pojęcia. Treningi, konkursy… Ale… Musiał dać rady. Nie mógł pozwolić sobie zawieść zaufanie Ann.
-Ann chciała, żeby jej syn miał na imię Tim.- wyznała szczerze Vanessa, przypominając sobie niedawne słowa swojej przyjaciółki. Zupełnie tak, jakby wtedy już czuła, że umrze…
-Tim Schlierenzauer.- powiedział jakby sam do siebie.- Ładnie.- ciągnął trochę bez przekonania, przerażony tym, co go czeka w najbliższej przyszłości. Ale może nie będzie tak źle jak przypuszczał? Może to wszystko wydaje się takie straszne, bo sam nie wie co Go czeka? Oby tak właśnie było...
-Bardzo ładnie.- poparła, kładąc rękę na ramieniu szatyna.- No idź już do niego. Sala na wprost i w lewo.- wytłumaczyła mu szybko jak dojść do sali gdzie znajdował się maluch, by sam ojciec mógł wreszcie zobaczyć jaki posiada teraz skarb. Kto wie… Może Gregor będzie w stanie wyłapać jakąś część Ann w Timie, co doda mu ochoty i siły do dalszej walki o przyszłość? Kiedy go tylko zobaczył, nie mógł uwierzyć, że teraz będzie odpowiedzialny za takie maleństwo. Była to taka mała, krucha postać, którą pokochał od pierwszego wejrzenia, miłością, którą jeszcze nigdy nikogo nie obdarzał. Cudwną miłością. Coś chwyciło go za serce. Stał za szybą, nie mogąc oderwać oczu od małego Tima. Był taki piękny. Teraz coś zrozumiał. Tim będzie sprawiał, że nigdy nie zapomni o Ann. Mimo, że zdawał sobie wcześniej z tego sprawy, nie sądził, że aż będzie to wszystko raziło go w oczy. Uśmiechnął się przez łzy, ciągle patrząc na swojego syna. A co w tym czasie robiła Van? Otóż, prawdopodobnie podjęła decyzję, której będzie żałowała do końca życia.
_______________________
Ta dam!
Do końca został już tylko epilog. ;D
Sama nie wiem czy mam się cieszyć, czy przeciwnie…
Szło mi czasem jak po grudzie, ale ta historia była moim dzieckiem…
A tak na marginesie, to teraz już wiecie dlaczego w życiu
Ann tak bardzo nie namieszałam. :)
Po prostu, nie miałam jakoś serca, zwłaszcza
że znałam Jej los od samego początku...
Buziaki. ;*

czwartek, 1 maja 2014

Dwadzieścia trzy.



Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać,
ni­komu służyć, ni­komu po­magać.
Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia.
Za­myka się w sobie.”

•••
                -Chyba sobie żartujesz!- powiedziała, patrząc z uśmiechem na parkiet, na którym tańczy pełno małych dzieci, przebranych w różne kostiumy.
-Nie.- odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej niż przed momentem. Mogłaby godzinami patrzeć na jego roześmiane oczy.- Musimy nadrobić zaległości z dzieciństwa.- dodał i zaraz po tym szarpnął dziewczynę na parkiet. Kołysali się w rytm spokojnej, dziecięcej muzyki. Vanessa nie przestawała się uśmiechać, podobnie jak sam Michael. Spodobał jej się jego pomysł, a to dawało mu ogromną satysfakcję. Wtuliła się w tors chłopaka. Czuli się cudownie. Bardzo się lubili, a może coś więcej? Pragnęli by ten stan trwał i trwał. Mimo, że prawie się nie znali, obydwoje czuli już, że w ich życiu nastała przełomowa chwila, a ich życie może w końcu będzie wyglądało bardziej normalnie. Inaczej. Może dopadło ich zauroczenie? Ale zaraz… Przecież zauroczenie to iskierka do pożaru ogromnej, namiętnej, niezniszczalnej miłości. Mieli na to realne szanse?
            Wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć, tak samo jak ich bal. ICH, ponieważ tylko oni byli na parkiecie, mimo, że wśród nich tańczyło dziesiątki małych, poprzebieranych dzieci. Zarówno On, jak i Ona nie potrafili zapomnieć o tym magicznym wieczorze. Już na drugi dzień, zaraz po przebudzeniu się, Vanessa postanowiła odwiedzić Michaela. Zdawała sobie sprawę, że jest jeszcze wczesna pora; że chłopak ma może tysiące innych rzeczy na głowie, ale nie zwracała na to większej uwagi. Potrzebowała go. To była konieczność. On bardziej niż ktokolwiek potrafił sprawić, że Van uśmiechała się. Przy nim czuła się lepszym człowiekiem.  Po raz pierwszy od kilku miesięcy, czuła się przy nim, taka… potrzebna? Czy to właściwe określenie jej uczuć? I tak, i nie. Wiedziała jedno- potrzebuje Jego, nie wspomnień.
-Wyciągam cię na spacer!- tak właśnie przywitała chłopaka, którego widocznie obudziła swoją wizytą.- Jest 8.00 rano a ty jeszcze w piżamie? Sportowcy rano nie biegają czy coś?- zapytała, widząc stojącego przed nią zaspanego chłopaka, mając również przed oczami wspomnienia z czasów kiedy była jeszcze z Morgim, który budził się zawsze rano by iść pobiegać.
-Biegają…- odpowiedział ziewając.- Ale ja po bieganiu idę z powrotem spać.
-Ciekawe.- uniosła swą brew.- Ubieraj się!- pogoniła chłopaka, który zniknął po chwili za drzwiami, by po 10 minutach wyłonić się z nich z powrotem i pójść z dziewczyną na spacer. Elektryzował go fakt, że to ona przyszła po niego pierwsza. Czyli chyba musiał być dla niej nie tak całkiem nic nieznaczącym chłopakiem. Ale imponowało mu to. Właściwie to Vanessa zrobiła dziś to, co on zamierzał uczynić. Nieprzerwanie się uśmiechał, kiedy tylko spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego, która aktualnie opowiadała mu o muzyce, sporcie i innych rzeczach, których może czasem i nie do końca słuchał, ale to przez to, iż nie zawsze potrafił skupić się w jej towarzystwie.
-Już nie jesteś z Morgim, prawda?- zdobył się na odwagę i zapytał dziewczynę, podczas ich wolnego spacerku po parku. Znał doskonale odpowiedź, jednakże był bardzo ciekawy dlaczego, tak idealny w jego oczach, związek się rozpadł. Często, kiedy widział ich razem, zastanawiał się jak to jest, że dwoje ludzi potrafi się tak idealnie dobrać.
-No nie…- przyznała smutno. Nie miała ochoty opowiadać o tym nikomu. Wspomnienia bolały, ale wiedziała, że Michael nie pytał o to bez powodu, a na pewno znał odpowiedź na zadane przez siebie pytanie, chciał pewnie tylko poznać więcej szczegółów.- Rzucił mnie dla Caroline.
-Wow…- pisnął cienko, co zdziwiło Vanessę.- To teraz spotka go niezła kara, właśnie w postaci Caroline. Ma charakterek.
-Zdążyłam się już o tym przekonać…- przyznała tonem, który wyraźnie wyrażał, że żałuje, iż poznała skoczkinię.
-To przez nią był ten artykuł w gazecie?- zapytał nieśmiało. Van podniosła tylko wstydliwie wzrok a zaraz potem go spuściła na ziemię. Wstydziła się nadal. Ciągle miała wrażenie, że ludzie to wszystko doskonale pamiętają i już nigdy tego nie zapomną.- Przepraszam. Nie powinienem pytać.- powiedział smutno, widząc zmieszanie dziewczyny.
-Nie, niepotrzebnie…- zaczęła, ciężko wzdychając.- Naszą kłótnię podsłuchał pewien dziennikarz, potem los sprawił, że zaprzyjaźniłam się z nim i obiecał mi nie publikować artykułu, ale…- zrobiła pauzę.- On źle odczytał naszą znajomość i potem w zemście opublikował artykuł… A co ja zrobiłam?- zapytała siebie.- Wyjechałam do Niemiec, jak ostatni tchórz. Zawsze kiedy pojawiają się problemy, ja uciekam… Jestem żałosna, wiem… Ale też tam odnalazłam na chwilę swą przystań. Śpiewałam krótko w zespole… Myślałam, że już wszystko wróciło do normy…
-To dlaczego wróciłaś?- zapytał szczerze, widząc, że dziewczyna całkowicie się przed nim otwarła.
-Musiałam zaopiekować się przyjaciółką.- odpowiedziała krótko, a wypowiadając słowo „przyjaciółką”, miała przez chwilę ochotę powiedzieć, iż opiekowała się siostrą. Jednakże to, wiązałoby się z opowiadaniem historii o jej oprawcy a na to już nie miała kompletnie siły.- A co działo się z tobą przez te lata?
-No wyprowadziłem się z rodzicami do Hinzenbach i tam zacząłem właśnie trenować skoki.- podsumował szybko.
-Tyle?- zdziwiła się.- A co z twoją siostrą? Pamiętam ją jak była takim małym szkrabem i przychodziła razem z twoją mamą odprowadzić cię do przedszkola.
-Zakon…- powiedział krótko.
-Co „zakon”?- zapytała zdezorientowana.
-Wstąpiła do zakonu. Rodzice nie mogli się z tym pogodzić, ale cóż mogli zrobić? Jest dorosła i sama decyduje o sobie.- widać było, że niechętnie opowiadał o siostrze, więc Vanessa już nawet nie starała się naciskać, by chłopak powiedział coś więcej.- Van, muszę lecieć. Niedługo wyjeżdżamy na konkurs, a muszę jeszcze dopakować parę rzeczy.- przyznał smutno. Naprawdę nie chciał żegnać się z Vanessą. Za dobrze mu się z nią rozmawiało. Na koniec nie mógł odmówić sobie odprowadzenia dziewczyny do domu i dopiero zdecydował się –z trudem- opuścić dziewczynę, przed tym jeszcze składając na jej czole czuły całus. Jechał teraz na konkurs z jednym celem w głowie- podium. Podium dla Vanessy. A ona, ledwo co straciła z oczu Michaela, już chciała, aby konkurs dobiegł końca i chłopak do niej wrócił. Z podekscytowania nie mogła usiedzieć w domu. Próbowała ugotować obiad, posprzątać dom czy też zrobić generalne porządki w szafkach, lecz wszystko paliło jej się w rękach. Wymyśliła w końcu, że pójdzie do Ann. Miała nadzieję, że kiedy powie o swoich uczuciach głośno, to wszystko się wewnątrz niej ugasi i będzie mogła normalnie przetrwać weekend.
-Ann! Nie uwierzysz!- wpadła do domu przyjaciółki, mówiąc.
-Co się stało?- Ann ociężale podniosła się z kanapy. Była już na przełomie 7-8 miesiąca ciąży.
-Michael!- krzyknęła, po czym usiadła na miękkim fotelu w salonie, nieprzerwanie się uśmiechając.- On jest taki cudowny! I słodki, i w ogóle… A kiedy jestem przy nim serce bije mi coraz szybciej!- mówiła ciągle podekscytowana. Ann spoglądała tylko na nią martwo. Domyślała się, że Vanessa chyba znowu się zakochała. A co jeśli znowu się sparzy? Doskonale wiedziała, jak Vanessa przeżyła rozstanie z Morgim… Tyle przeżyła; dopiero teraz podbudowała się i teraz miał to zniszczyć jakiś Michael? Miała poczucie, że nie pozwoli Van znowu cierpieć oraz, że musi sprowadzić przyjaciółkę na ziemię. W pewnym sensie czuła na sobie ten obowiązek…
-Van, zejdź na ziemię…- zaczęła, wzdychając ciężko, co było spowodowane faktem, że zaraz właśnie miała zburzyć wszelkie marzenia i wyobrażenia swojej najlepszej przyjaciółki, które trzymały ją właściwie przy życiu.
-Wczoraj zabrał mnie na tańce…- zagalopowała się, lecz po chwili Vanessa spostrzegła się, że Ann mówiła o czymś kompletnie innym niż ona.- Co masz na myśli?- zapytała podejrzliwie, nic nie rozumiejąc.
-Nie pamiętasz już jak było po rozstaniu z Thomasem?- zaczęła swój monolog.- Albo z Karlem? Ty myślisz, że ja nie widziałam, że chodzisz smutna, przygnębiona i myślami jesteś przy nim a nie tutaj. Widziałam to. Co będzie jeśli teraz Michael cię zrani, Van?- ciężko wykrztusiła te słowa z gardła. Vanessa natomiast nadal siedziała naprzeciwko niej, tępo wpatrując się w dziewczynę. Biła się z własnymi myślami i uczuciami. Gwałtownie wstała i szybkim marszem, opuściła dom przyjaciółki. 

***
 -Czy Ty do cholery jasnej do wszystkiego musisz się wtrącać!- Gregor naskoczył na Ann, zaraz po rozmowie, którą blondynka przeprowadziła z Vann. Jakim cudem ją słyszał? Ann zapomniała rozłączyć się z Gregorem, kiedy rozmawiali przez internet. Austriak widział wszystko. Widział reakcję Vanessy. Widział Jej cierpienie, zawód i smutek na twarzy. Poczuł ukłucie w sercu.
-Podsłuchiwałeś?- zirytowała się, kiedy spostrzegła się, że zapomniała rozłączyć się z partnerem. 
-Nawet jeśli tak, to co?- warknął.- Jak mogłaś powiedzieć Vanessie coś takiego?! Jak?! Dziewczyna chce w końcu ułożyć sobie normalnie życie albo chociaż spróbować i w czym Ci to przeszkadza?! Ona nigdy w życiu nie powiedziałaby Ci czegoś takiego! Nigdy!- powtórzył jeszcze głośniej.- Zastanów się czy Ty w ogóle potrafisz być przyjaciółką dla kogokolwiek! Bo ostatnio doskonale udowadniasz, że nie! Nie zasługujesz po prostu na przyjaciółkę, jaką jest Vanessa!- nie chciał tego powiedzieć, lecz nie potrafił już panować nad tym co mówi.
-Ty za to nie nadajesz się na ojca ani partnera.- odpowiedziała gorzko, kiwając niedowierzająco głową.- Żałuję, że to dziecko kiedykolwiek się pojawiło i że jest już za późno, aby to zmienić.- kontynuowała swój monolog.- Najlepiej byłoby jakbym Cię nigdy w życiu nie poznała.- mówiła z łatwością, która zdecydowanie najbardziej raniła Austriaka.- Ale jak już wspomniałam, czasu nie da się cofnąć. Ale obiecuję Ci, że nie tak łatwo będzie Ci się spotykać z małym.- rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i zerwała połączenie.

*** 

Właściwie od późnego popołudnia do rana, błąkała się bezsensownie po mieście. Nie miała nawet ochoty wracać do domu, mimo, że była kompletnie wycieńczona. Zważając na fakt, iż tyle czasu myślała nad tym wszystkim, doszła tylko do jednego wniosku- Ann miała rację. Nie może ponownie zaufać i zaangażować się. To by ją mogło dobić… Bała się, że po ponownym rozczarowaniu, nie odbije się od dna. Jednocześnie, odzywał się w niej głos, że ona pragnie bliskości i więzi z drugim człowiekiem… Potrzebowała kogoś, jak wody i powietrza do życia. Wystarczyło jej przecież pięć minut w towarzystwie Michaela, by była szczęśliwa przez resztę dnia. Pragnęła tego bałaganu, który w życiu kobiety, dostarcza mężczyzna. To najgorsze starcie… Walka między tym co czujesz, a tym co wiesz…  Ostatecznie wygrał rozum, który postanowił, że Van zerwie kontakty z uroczym blondynem. Czuła, że się do niczego kompletnie nie nadaje. Myśl o braku kontaktów z Michaelem bolała, ale taka była szara rzeczywistość. Nie chciała po raz kolejny żałować i zawieść się na kimś. Wyjście było chyba tylko jedno z tej sytuacji… Może trochę szalone i nieodpowiedzialne, ale czy ona miała coś do stracenia? Rodzinę? Chłopaka? Nie. Z ciężkim sercem stała pod klasztorem z zamiarem w głowie wejścia za chwilę do środka. 
   Ciągle stała przed klasztorem, zastanawiając się czy na pewno chce to zrobić. Ba, nie chciała. Coś wewnątrz dziewczyny szarpało ją właśnie do środka, ale… Przecież to nie jest jej powołanie. Nadszedł czas, kiedy się w końcu otrząsnęła. Co ona chciała zrobić? To byłoby kompletne szaleństwo i samolubstwo z jej strony, a przede wszystkim- to byłaby kolejna ucieczka przed problemami i uczuciami, które ją nękały. Postanowiła postąpić tak, jak mówiła Ann. Odsunie się w cień. Nie da się po raz kolejny zranić. Owszem, nie miała pewności, że Michael ją zrani, ale już nie miała sił ani ochoty ryzykować. Każdego dnia bać się zranienia ze strony płci przeciwnej. Całkowicie urwała wszelki kontakt ze skoczkiem. Pragnęła przerwać tą znajomość, nim zajdzie za daleko. O ile już nie zaszła…  Nie odbierała telefonów, nie opisywała na smsy. A kiedy skoczkowie wrócili już do kraju, co krok patrzyła czy nie ma gdzieś obok niej Michaela. Czy przypadkiem za rogiem na ulicy nie spotka Michaela… Cierpiała, ale to było takie wymuszone cierpienie. Takie, które jak przejdzie już więcej się nie powtórzy. A jak on na to wszystko reagował? Dzwonił, pisał- bezskutecznie. Kompletnie nie potrafił zrozumieć postępowania Van.  Przed jego wyjazdem wydawało mu się, że nie jest jej do końca obojętną osobą…
            -Dzień dobry!- przywitał ją pewnego ranka, gdy wychodziła do pracy. Wiedział, że inaczej nie porozmawia z dziewczyną, więc postanowił się pofatygować do niej. Stał pod jej drzwiami od czwartej rano. Gdyby zadzwonił do drzwi, prawdopodobnie nie otworzyłaby mu, widząc, że to właśnie on stoi za drzwiami.
-Co ty tutaj robisz?- wysapała wystraszona, widząc tak bardzo blisko siebie Michaela. Nie miała pojęcia co myśleć, co robić… Tak bardzo tego unikała a on i tak ją dopadł. Kompletnie ją sparaliżowało. Uciekać? Nie da rady… Znajdowała się w potrzasku. Co teraz miała mu powiedzieć? Znała dokładnie przyczynę jego wizyty, tylko… Ona sama za bardzo nie potrafiła się z tego wytłumaczyć przed samą sobą.- Muszę iść do pracy…- pisnęła, by spróbować się jakoś z tego wszystkiego wykręcić. Musiała chociaż spróbować iść na skróty…
-Nie…- zastąpił jej drogę, zbliżając ją jeszcze bliżej do siebie.- Co się dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
-Michael…- westchnęła ciężko.- Problem tkwi we mnie, nie w tobie…- mówiła, a w jej oczach gromadziły się łzy.
-Wytłumacz mi.- zbliżył dziewczynę jeszcze bliżej siebie, gdy próbowała wyrwać się z jego uścisku. Dzieliły ich milimetry. Nawzajem czuli swe oddechy.
-Boję się…- wyszeptała cichutko. Michael nic nie powiedział. Wysłał jedynie dziewczynie pytające spojrzenie. Z tymi słowami, wszystko zrobiło się jeszcze bardziej  mniej jasne w jego głowie i wizji świata.- Boję się, że ktoś mnie znowu zrani…- dodała, ochrypłym i również cichym głosikiem. W tej chwili uścisk, w którym trzymał ją chłopak, stracił na sile. Stali chwilę milcząc i wymieniając wzajemnie spojrzenia. On czuł się tak strasznie zażenowany i zrozpaczony… Początkowo nie wierzył w to, co słyszy…
-Naprawdę masz mnie za takiego?- powiedział, po czym odszedł z gorzkim wyrazem twarzy. Rozumiał, że Vanessa, po tym co przeszła, ma prawo bać się nowego związku, ale nie potrafił już wyjaśnić sobie, dlaczego ona  ma właśnie jego osobę, jako łamacza dziewczęcych serc. Kiedy chłopak zniknął już z oczu Vanessie, zsunęła się po drzwiach, po czym wybuchła rozpaczliwym i donośnym płaczem. Chłopak taki jak Michael już nigdy mógł nie pojawić się w jej życiu. Zraniła go… Wyraz jego oczu… Patrzyła na swoje ręce, nie przestając płakać. Ciągle zadawała sobie pytanie: „Dlaczego?” Czemu to ona musiała ranić kogoś i to nawet nieświadomie? Thomas miał kiedyś rację… Ona jest potworem. Przestała odczuwać jakiekolwiek ludzie uczucia. Ale do tego przyczynił się właśnie po części Morgi… To on „Odjeżdżając, niechcący potrącił jej duszę”… Pod wpływem chwili ruszyła w drogę do Ann. W tej chwili to właśnie ją obwiniała za to wszystko, co się wokół niej działo. Za to, że po raz kolejny znienawidziła swoją osobę… Ciągle płacząc, szła zachłystując się zimnym powietrzem.
-Dziękuję!- krzyknęła na powitanie.- Dzięki tobie zniszczyłam sobie po raz kolejny życie!- wykrzyczała, bez pretensji, lecz z wyraźnym żalem i zrezygnowaniem w głosie, po czym od razu wyszła z domu przyjaciółki, nie czekając nawet na jej odpowiedź. Słowa przyjaciółki, zakłuły Ann jak szpilka wbita w palec. Zaskoczyła ją i to niesamowicie, taką reakcją.  Nie powinna się była wtrącać i żałowała tylko, że tak późno to zrozumiała. Za późno. Po fakcie, kiedy już niczego nie dało się naprawić. Nie znała przecież tego chłopaka a nie każdy osobnik płci męskiej jest łamaczem serc. Nie mogła przeżałować, że Vanessa może po raz kolejny, i to właśnie przez nią, straciła szansę na szczęście. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła płakać, wprost przeciwnie do Vanessy. Każda łza paliła jej powieki i policzek, po którym spływała. Nie poszła do pracy, bo najzwyczajniej w świecie nie była w stanie pokazać się na oczy kolegom z pracy.  Zadzwonił jej telefon. Dwa początkowe sygnały zignorowała, ale potem postanowiła już odebrać, gdyż ktoś uporczywie się do niej dobijał. Nie wtrzymała.
-Tak?!- krzyknęła do telefonu rozdrażniona, nie wiedząc, że owy telefon może zmienić jej całe dotychczasowe życie.
 Dzwonił agent jednej z wytwórni muzycznej z propozycją dla niej, by nagrała muzykę do jakiegoś nowego filmu. Nie wierząc nadal w słowa mężczyzny, na początku pomyślała, że ktoś stroi sobie z niej żarty, lecz kiedy usłyszała więcej szczegółów dotyczących tej propozycji, nie miała już cienia wątpliwości.
-Tak!- krzyknęła wesoło przez telefon, urywając mężczyźnie wpół zdania. Ta propozycja spadła jej jak z nieba. Miała dosyć już kancelarii i tony papierów, które musiała wypełniać. Zamiast tego- muzyka, śpiew. Coś pięknego i niesamowitego, wręcz. Stanęła w miejscu i przez chwilę znajdowała się na środku chodnika, patrząc przed siebie i nadal nie mogąc uwierzyć w to, co przed momentem stało się faktem. Uśmiechała się promiennie a ludzie omijający ją, trącali dziewczynę co jakiś czas, patrząc jak na kompletną wariatkę. W jednym momencie obróciła się szybko na pięcie i wręcz pogalopowała na cmentarz. Pragnęła podzielić się tą wiadomością z rodzicami. Pragnęła mocno wtulić się w ramiona ojca, tak jak za dawnych lat dziecięcych i powiedzieć: „Jesteś ze mnie dumny, tato?”. Tylko teraz na drodze stawało o wiele, wiele więcej przeszkód. Nie była już tą samą małą Vanessą i przede wszystkim- jej rodzice teraz byli martwi. Przynajmniej fizycznie, bo w jej sercu na zawsze pozostaną żywi. Widząc nagrobek swych rodziców, poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Mówią, że śmierć bliskiej osoby zawsze boli tak samo… Mylą się… Inaczej boli śmierć spowodowana ciężką chorobą, niż zabójstwem z czyjejś winy. Miała sobie również za złe, że tak dawno nie odwiedzała rodziców tutaj. Może po prostu nie miała odwagi? Dużo w jej życiu się zdarzyło przez ten czas… Tak naprawdę ich śmierć była właśnie z jej winy. Gdyby nie było jej, nie było by tyle problemów… Każdy miałby inne , lepsze życie… Bez niej… Spoglądając na zdjęcia swoich rodziców na czarnym nagrobku, wspomnienia uderzyły w nią z niewyobrażalną siłą. Po raz kolejny przeżywała to, co było kiedyś, tylko teraz z tą różnicą, że boleśniej, gdyż miała świadomość, iż to już nigdy się nie powtórzy. Nic nie zdarzy się dwa razy…
-Jesteście ze mnie dumni?- szepnęła, ocierając łzę, która mimowolnie uwolniła się spod jej powiek. Potem jeszcze tylko zapaliła znicz na grobie i udała się domu w czarnym nastroju. Miała sobie za złe te wszystkie kłótnie, sprzeciwy rodzicom… Teraz tyle by dała, aby jej matka sprowadziła ją w końcu  na ziemię. Wypowiedzianych słów oraz czasu już nie cofnie, ale dlaczego najbardziej żałuje się tego, czego już w żaden sposób nie można poprawić?
-Hej Van…- zauważyła na podejściu przed swoim domem Andreasa. Na siłę wysłała chłopakowi uśmiech, po czym podbiegła do niego i po przyjacielsku uścisnęła go. Chyba nie tylko po to, aby się z nim przywitać… Chciała, żeby ktoś pocieszył ją w tym momencie. Tego teraz potrzebowała
-Świetnie, że przyjechałeś.- powiedziała, lekko łamiącym się głosem, znajdując się w objęciach chłopaka.
-Coś się stało?- zareagował szybko, widząc jej zmieszanie.
-Nie.- odpowiedziała pewnie.- Byłam na cmentarzu i zebrało mi się na wspomnienia.- po raz kolejny wysiliła się na sztuczny uśmiech.- Dostałam propozycję nagrania piosenki do filmu!- pochwaliła mu się szybko, po czym po raz kolejny dzisiaj, wpadła w ramiona chłopaka. Nie chciała, aby widział jej łzy, które zaraz miały z niej wypłynąć.
-To super!- pozwiedzał, ale  ton jego głosu nie do końca przekonał Van.- Jak to się stało?
- Usłyszeli mnie jak śpiewałam jeszcze w zespole Fritza i widocznie spodobałam się.- wyjaśniła szybko, by potem chłopak nie miał  już okazji odbiegnąć od tematu, o który zaraz miała zamiar zapytać go Vanessa. -Co jest?- zapytała podejrzliwie.
-Van…- westchnął- Bo ja nie wiem już co mam robić…
- Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak… Co się stało?- przeraziła się.
-Bo ja… będę ojcem…- ledwo wykrztusił.- Ja nie wiem kompletnie co mam robić…- ukrył twarz w dłoniach i podparł głowę o kolana.- Kiedy rodzice się dowiedzą… Nie, to wszystko nie miało tak wyglądać…
-Andreas!- podniosła głos.- Jak to nie wiesz co masz robić?! Masz być teraz najlepszym ojcem dla tego dzieciaka, który wkrótce przyjdzie na świat!-  chłopak spojrzał na nią martwo. Naprawdę myślał, że świat się skończył… Ona patrzyła na niego, ze świstem nabierając w swe płuca powietrze. Po jego wzroku wywnioskowała, co chłopak chce jej powiedzieć przez to spojrzenie.
-Van...
-Nie!- krzyknęła jeszcze głośniej.- Leć do niej! Teraz! Nie pozwól usunąć jej dziecka, zrozumiane?! To najgorsze co można w takiej sytuacji zrobić.
Zaraz po tych słowach, Andreas wybiegł szybko z jej domu. Nie chciał tracić nawet sekundy. Vanessa bezwładnie opadła na kanapę. Wszędzie kłopoty… Wszędzie kłopoty… I co jest ich przyczyną? Miłość… Miłość, którą trudno zdobyć, a łatwo stracić.  Tą samą, którą trzeba udowadniać co dnia. Powoli usypiała się, kiedy rozbudził ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jej oczy ujrzały napis: „Gregor dzwoni”. Jeszcze chwilę wpatrywała się w zdjęcie kontaktowe chłopaka. Pomyślała, że nie wyobraża sobie właśnie jego z inną osobą, którą nie jest Ann. Taka miłość, która ich łączyła zdarzała się bardzo rzadko. Często zazdrościła przyjaciółce, że posiada taki skarb w postaci osoby, która ją naprawdę kocha, a teraz na dodatek będzie miała dziecko. Czyli piękna rodzinna sielanka. 
-Ann zaczęła rodzić!- usłyszała zasapany głos chłopaka swojej przyjaciółki.- Właśnie wzięli ją na salę!
Usłyszawszy to wstała jak najszybciej i nie zamykając nawet domu za sobą, pojechała na pełnym gazie do szpitala. Nie wiedziała, co ma czuć. Cieszyć się? Jeszcze za wcześnie… Smucić? Przecież z cudu narodzin należy się radować. Szargały nią czyste sprzeczności. Znała tylko jedyne swe uczucie- zmartwienie.
- Gdzie ona jest?- wysapała ledwo, zbliżając się w kierunku Gregora, który nerwowo chodził w kółko na szpitalnym korytarzu i niemal w tej samej chwili zobaczyła Ann, która wieziona jest przez szereg lekarzy i pielęgniarek na łóżku z kółkami do innej sali. Na początku, obydwoje zmartwili się, gdyż każde z nich posiadało świadomość, że podczas samej ciąży nie było kolorowo, a tutaj mowa o porodzie, lecz po jakimś czasie usłyszeli płacz dziecka. Spojrzeli zdumieni na siebie, z oczami okrągłymi jak koraliki, ze zdziwienia. Nie wiadomo kogo serce biło mocniej. Czy Gregora, czy Vanessy…
-Będziesz ojcem!- rzuciła się na szyję szatynowi.- Będziesz ojcem!- krzyczała wesoła.
_____________________
Achhh. I rozpoczyna się ten
piękny weekend majowy. : 3
Udanego! :D
W związku z małą zmianą planów do końca został jeszcze tylko (albo aż)  jeden rozdział + epilog. :) (Ann, wybacz...;*)
Jest też trochę dłuższy rozdział tak, aby odpokutować tamten poprzedni. ;p 
Buziaki. ;***