wtorek, 29 kwietnia 2014

Dwadzieścia dwa.



„Chodź, przyłóż us­ta do moich i się uśmie­chnij,
spraw­dzi­my czy nasze uśmie­chy do siebie pasują.”

•••

Słowa wypowiadane przez sąd sprawiały, że jej serce biło coraz szybciej i szybciej. Mówią, że serce przyśpiesza wtedy, kiedy coś o czymś się marzy jest na wyciągnięcie ręki. Nie prawda. Ono bije najszybciej, wówczas gdy możemy stracić coś nieodwracalnie. Kiedy cała twoja ciężka praca może pójść na marne. Wyrzeczenia. Pot. Łzy… Zapadł w końcu ostateczny wyrok. Grzywna. Taka była jej kara. Kiedy można było już usiąść, ona nadal stała, wpatrując się tępo przed siebie. Nie dostała nawet wyroku w zawieszeniu… To było dla niej trudne do uwierzenia. Była pewna, że kara będzie znaczniej surowsza. Po  wyjściu sądu dopiero się otrząsnęła.  Nawet nie zauważyła kiedy ona i Gregor spleceni byli w mocnym uścisku. Ich uścisk nie trwał jednak długo, gdyż po chwili speszeni, szybko odskoczyli od siebie, błądząc jeszcze potem wzrokiem po podłodze. Ironią losu okazał się być również fakt, że niemal w tej samej chwili do Vanessy zadzwoniła, niczego nieświadoma, Ann, która prosiła przyjaciółkę o zrobienie drobnych zakupów, gdyż w jej głowie Gregor był już w Finlandii, czekając na zawody. On jednak został i zdecydował się pojechać na konkurs drugiego dnia. Miał poczucie, że musi zostać i wspierać Vanessę. Był w tym z nią od samego początku, więc musiał zostać do końca. W pewien sposób czuł się za tę dziewczynę odpowiedzialny…
            Zaraz po rozprawie ,Vanessa poszła zażyć trochę świeżego powietrza. Nadal  nie dochodził do niej fakt, że to już koniec tego piekła. Oczekiwanie na rozprawę było męczarnią a myślenie o wyroku- brakiem słów na wyrażenie tego, co czuła. Teraz mogła o tym wszystkim pomyśleć na trzeźwo. Miłość. To właśnie ona była przyczyną wszystkich problemów. Najpierw jej kłopoty z alkoholem i prawem po rozstaniu z Thomasem, potem- epizod z Andim, a na koniec ta historia z ojcem Ann. Aż nie chciało się w to wierzyć. Jednakże, brakowało jej czegoś, a może raczej kogoś? Czy myślała o Karlu? Myślała, a i owszem. Każdego dnia, zaraz po otworzeniu oczu. To on wyciągnął ją z kompletnego bagna. Nie wiadomo co było by z nią teraz, gdyby nie spotkała na swojej drodze Geigera. Ale teraz coś do niej dotarło… Chyba nie kochała Karla taką nieprzerwaną, mocną miłością. Może tylko pomyliła wdzięczność z miłością?
-Przepraszam. Vanessa Sauer?- usłyszała męski głos, który wyrwał ją z rozmyślań.
-Tak.- odpowiedziała, dokładnie przyglądając się mężczyźnie, który stał naprzeciwko niej. Był to wysoki, szczupły blondyn ze śmiejącymi się niebieskimi oczami. Skądś go znała, ale kompletnie nie miała pojęcia skąd. Przemierzyła go wzrokiem od góry do dołu.
-Michael.- przedstawił się.- Serio mnie nie pamiętasz?- powiedział, widząc zakłopotanie dziewczyny. On znał ją doskonale. Trochę z czasów szkolnych, a potem widywał ją często z Morgim na konkursach skoków narciarskich. Często chciał się odezwać, ale nie było odpowiedniej okazji. Potem dowiedział się o tym całym zamieszaniu z artykułem prasowym, który szlakował dziewczynę… Nie chciał by wówczas ona pomyślała sobie, iż Michael zagaduje do niej, żeby poznać tą sławną „Vanessę Sauer- ex dziewczynę Morgiego”.
-My się znamy?
-No tak.- powiedział pewnie.- Znaczy… Ja ciebie znam na pewno. Michael Hayböck. Nic Ci to nie mówi?
-Jesteś skoczkiem…- powiedziała, próbując sobie cokolwiek przypomnieć.
-Chodziliśmy razem do klasy w podstawówce.- powiedział, próbując pomóc dziewczynie przypomnieć sobie przynajmniej jedną rzecz dotyczącej jego osoby.
-Pamiętam!- krzyknęła wesoło.- Siadaj.- odsunęła się na bok, robiąc na ławce miejsce dla chłopaka.- Ale chyba nie skończyłeś z nami podstawówki, prawda? Nie pamiętam, żebyś był na komersie…- zaczęła wspólne wspominanie.
-Wyprowadziłem się…- wyjaśnił szybko.- A pamiętasz jak mieliśmy w drugiej klasie bal przebierańców i kiedy poprosiłem cię o taniec, a nakrzyczałaś na mnie i powiedziałaś, że tańczysz tylko z Thomasem?- powiedział z uśmiechem, po czym obydwoje zaczęli się śmiać.
-Że co?!- powiedziała, wycierając swoje łzy z oczu. Nie łzy płaczu, lecz śmiechu. Już dawno nie posmakowała takich przyjemnych łez…
-Takie rzeczy się pamięta.- powiedział z uśmiechem.- Wiesz co ja już muszę lecieć. Niedługo odlatujemy do Finlandii…- powiedział zawiedziony, spoglądając na zegarek.
-A skoczkowie czasem nie odlecieli już wczoraj?
-No tak, ale ja zostałem. Sprawy rodzinne.- wyjaśnił szybko, po czym pożegnał się z dziewczyną, już miał odejść, lecz Vanessa mimowolnie chwyciła go za rękę. Chłopak nerqowo spojrzał na dziewczynę, nie wiedząc czego się spodziewać. Ona patrzyła na niego. Nie wiedziała, co ją na to podkusiło. Miała wrażenie, że przed chwilą ktoś sterował nią jak marionetką.
-Spotkamy się jeszcze?- wykrztusiła z zaciśniętym gardłem.
-No ja mam taką nadzieję.- posłał jej promienny uśmiech i już go przy niej nie było.
Cztery dni później:
            Tego ranka obudził ją dzwoniący telefon. Niechętnie odebrała. Już dawno nie spało jej się tak dobrze…
-Halo- wykrztusiła do komórki zaspana.
-Co robisz dziś wieczorem?- usłyszała znajomy jej głos, który sprawił, że w ciągu ułamka sekundy wyprostowała się i kompletnie rozbudziła. Swoje usta skrzywiła w mimowolny uśmiech, którego przyczyny pojawienia się nie były jej do końca znane.
-Nii...iic- powiedziała jąkając się. Nie wiedziała, czego się spodziewać oraz strasznie bała się kolejnego zawodu i straconych nadziei. Dotychczas nie wiedziała, że to jedne spotkanie z Michaelem będzie dla niej takie ważne.
-To ja zabieram cię dziś na miasto!- powiedział i zaraz po tym ich połączenie zostało zerwane. Wiedziała doskonale kto dzwonił. Michael. Uśmiechnęła się promiennie sama do siebie. Już potem nie mogła zasnąć z podekscytowania. Nie mogła doczekać się wieczoru. Tak dawno nigdzie nie wychodziła. Ostatni raz  z Karlem. Właśnie Karl… Czuła się trochę jakby go zdradziła a przecież nie byli już razem. Czuła się z tym okropnie, ale miała przestać żyć normalnie przez to palące uczucie? Dodajmy, że było to dosyć dziwne uczucie, którego nie do końca znała… Czyżby to znowu jej sumienie się odzywało? Chyba tak… To wszystko zniknęło, kiedy zobaczyła u drzwi jej domu Michaela. Na powitanie od razu się uśmiechnęła. Bez słowa oraz z ciągłym uśmiechem na ustach powędrowali do samochodu chłopaka.
-Gdzie mnie zabierasz?- zapytała, przerywając ciszę, która między nimi panowała. Nie była to niezręczna cisza. Raczej taka przyjemna, swobodna cisza, którą każdy z nich się delektował.
-A to niespodzianka.- powiedział tajemniczo, a Van, wyglądając przez wąskie okno samochodu, zauważyła, że znajdują się właśnie w tej części miasta, której nie znała. A przynajmniej rzadko w niej bywała i nie orientowała się w tej części najlepiej. Jednakże, Michaelowi nie można było odmówić pomysłowości… Jego pomysłów czasem było strach się bać.
__________________________________
I pojawił się tutaj Michi. ;D
Następny rozdział dodam we czwartek. ^^
Czytasz? Komentuj! =)
Trzymajcie się cieplutko. ;**

A jeśli ktoś nie był to zapraszam na 
Ujrzeć świat w jednej osobie. ♥  

niedziela, 27 kwietnia 2014

Dwadzieścia jeden.



„Przyjaźń była zawsze dla mnie nie luźnym związkiem uczuciowym,
ale środowiskiem, światem
i siłą.”

•••

            Minął tydzień. Vanessa wróciła do normalnego życia, a Ann właśnie dziś dostała wypis ze szpitala. Jeśli mowa o tej pierwszej, wróciła do pracy w kancelarii, co było rozwiązaniem tylko na jakiś czas, by w najbliższej przyszłości mieć co włożyć do garnka. Miała szczęście, że przyjaciel jej rodziców był szefem w tej kancelarii. Unikała jak tylko się dało, uszczypliwych uwag znajomych z pracy, ale do końca nie dało się sprawić, by one jej nie raniły. Ciągle wypominali jej artykuł opublikowany przez Jakoba, a kiedy dowiedzieli się o jej oprawcy, wcale jej nie współczuli. Wręcz przeciwnie. Zawsze któraś osoba musiała dołożyć swoje trzy grosze, zadając cios za ciosem, dziewczynie. W dzień, nie pokazywała im, że owe uwagi jej przeszkadzają czy ranią, ale w nocy… Każda noc była przepłakana. Nie tylko z powodu, że naśmiewali się z niej w pracy, ale również Ann nie dawała jej spokoju. To co czuła, mając poczucie, że już może nigdy w życiu z nią nie porozmawia, nie da się opisać ludzkimi słowami. Czy ich przyjaźń teraz pójdzie na marne? Z resztą… Na tym świecie nie istnieją już cenne wartości dla ludzi. Jaka powinna być miłość? Przede wszystkim niezniszczalna, a jaka jest dzisiejsza miłość? Krucha jak lód. Owszem, mogą zdarzyć się wyjątki, lecz niestety taki właśnie otacza nas świat. Świat, na którym mało wyjątków. Najlepszym dowodem na to wszystko był Thomas, który „kochał” Vanessę. Co teraz do niej czuł? Nienawiść. Logiczne? Nie. Nie wierzył w jej zapewnienia, że nie wiedziała, iż są rodzeństwem. Był święcie przekonany, że ona robiła to wszystko z premedytacją… Dla pieniędzy… Kiedy dowiedział się, że Caroline została pobita i to przez Vanessę, sytuacja pogorszyła się o kolejne 180 stopni. Życzył jej śmierci, ale z drugiej strony miał przebłyski wdzięczności do dziewczyny. Fakt, że Caroline była pobita, wykorzystał dla siebie. Pomagał jej, dzięki czemu zyskał przychylność dziewczyny i znowu zbliżyli się do siebie. A co z Ann, ktoś zapyta? Tak samo jak Van, panująca sytuacja niszczyła ją od środka. A temu wszystkiemu musiał przyglądać się Gregor, obciążony jeszcze faktem, że ostatnio o mało co nie pocałowałby najlepszej przyjaciółki swojej dziewczyny, podczas kiedy ta, przebywała w szpitalu. Czuł się jak skończony dupek, mimo że do niczego nie doszło.
            -Hej Van!- usłyszała pewnego późnego popołudnia, po drugiej stronie słuchawki.- Mam prośbę. Czy mogłabyś wpaść dziś do mnie i pomóc mi w porządkach? Jest tego sporo, a muszę zdążyć przed wyjściem ze szpitala Ann.
Zgodziła się. Nawet nie zdziwił jej fakt, że Gregor ją o to prosi. W ostatnim czasie bardzo się zaprzyjaźnili. Darzyła go jeszcze większą sympatią, niż wcześniej. A Gregor, z kolei, był zdziwiony, że Vanessa to tak łatwo połknęła haczyk. Musiał coś zrobić, by nie patrzeć na cierpienia Ann i chociaż trochę zmyć swoje winy, aby sumienie tak boleśnie go nie gryzło. Całą inicjatywę godzenia przyjaciółek, wziął na siebie. Gotowy plan działania, już posiadał. Teraz wystarczyłoby mu tylko i wyłącznie trochę szczęścia.
***
            -Thomas! Jak dobrze, że przyszedłeś.- przywitała go matka.- Dawno cię tutaj nie było.
Nic nie mówił. Wiedział doskonale po co przyszedł do swojej matki i dlaczego tak dawno jej nie odwiedzał. Musiał jej wszystko powiedzieć oraz sam dowiedzieć się całej prawdy. Wcześniej unikał tego, bo co miałby powiedzieć własnej matce? „Cześć, mamo. Zdradziłaś tatę i oddałaś dziecko do adopcji?”. Kiedy trochę ochłonął po tym wszystkim, postanowił wszystko wyjaśnić. To była właśnie ta chwila. Nie miał pojęcia jednak jak zacząć.
-Co z Tobą, synku?- zmartwiła się natychmiastowo, widząc stan w jakim obecnie znajduje się chłopak. Był jakiś inny niż zazwyczaj. Bardziej przygaszony, strapiony, co oczywiście od razu wykryło oko matki.
-Nie udawaj, że jesteś taką troszczącą się matką!- wycedził przez zaciśnięte mocno zęby. Matka od razu wiedziała o co chodzi Thomasowi. Zdawała sobie sprawę, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale bała się najbardziej, że nie zdoła się do niego odpowiednio przygotować. Ale czy kiedykolwiek dałoby się? To życie pisze w końcu najlepsze scenariusze. A przede wszystkim takie, do których musimy się przystosować.
-Tak. Vanessa to moja córka…- spojrzała na swego syna smutnymi oczami, po czym zaraz schowała wzrok przed nim. Wstydziła się, ale Thomas powinien znać prawdę.- A twoja przyrodnia siostra.- dodała- Jednakże, nie wiń jej. Ona nic nie wiedziała. Dowiedziała się przez przypadek o wszystkim, właściwie sama nie wiem skąd. Wtedy naprawdę nie miałam więcej, niż jednej opcji.
-To chciałem cię poinformować, że twoja córeczka pobiła moją dziewczyną!- powiedział głosem wyższym o dwa tony.
-Co ty mówisz?- pisnęła. Nie mogła w to uwierzyć. To nie było wcale podobne do Vanessy, którą znała. To była taka poukładana, spokojna dziewczyna. Ludzie się zmieniają, a ona nawet znała powód jej zmiany. Thomas. To właśnie od ich rozstania to wszystko się zaczęło. Znała również trochę czasu Caroline i doskonale wiedziała, jakim jest człowiekiem. Była wręcz pewna, że to ona sprowokowała Vanessę, do podjęcia niektórych kroków.
-Tak! Ale nie…- pokiwał przecząco głową.- My nie puścimy jej tego płazem. Idziemy z tym do sądu.- powiedział, nerwowo wstając z krzesła. Ciśnienie jego matki, podniosło się. Co on powiedział? Narobi Vanessie tylko niepotrzebnych kłopotów. Kto jak kto, ale on powinien doskonale wiedzieć, ile wysiłków i wyrzeczeń, kosztowało dziewczynę chociażby na dostanie się na studia prawnicze. W końcu jakby to wszystko ujrzało światło dziennie, kariera dziewczyny stałaby pod wielkim znakiem zapytania.
-Thomas!- krzyknęła.- Jej trzeba pomóc! Musisz przekonać Caroline, żeby wycofała skargę!
- Chyba sobie żartujesz!- odpowiedział niemiłym tonem.
-Nie tak cię wychowałam!- ciągle krzyczała.- Znasz Van i Caroline! Dobrze wiesz, że to na pewno nie było tak, jak opowiadała ci ta druga!- powiedziała o parę słów za dużo…
-Wierzę jej!- tym razem on podniósł głos.
-Jeśli ty nie pomożesz Vanessie, ja to zrobię!- pisnęła żałośnie, siadając i zatapiając się we łzach. Nie chciała krzywdy Vanessy. Od kiedy dowiedziała się, że to właśnie ona jest tym dzieckiem, które oddała do adopcji, pragnęła się nią zaopiekować. Nawiązać bliższy kontakt. Tylko… Dziewczyna tego nie chciała.
-Nie. Nie pomożesz jej!- odezwał się pewnie.- Jak tylko spróbujesz, stracisz jedno ze swoich dzieci.- spojrzała na niego niedowierzając.- Tak.- pokiwał głową.- Mnie.
***
            -Gregor!- krzyknęły chóralnie Vanessa i Ann, widząc, że obydwie znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Spoglądały na siebie z udawaną nienawiścią w oczach. W głębi duszy pragnęły wspólnej rozmowy. Ale żadna nie potrafiła się złamać…
-To twoja sprawka?- zapytała z pretensją w głosie, Vanessa, jednakże posiadała w sercu głęboką nadzieję, że taka właśnie była prawda. To świadczyło by o tym, że zależy jej jeszcze na ich wspólnej przyjaźni, na czym strasznie jej zależało.
-Phaha… Śmieszne!- powiedziała chamsko Ann. Była jeszcze mocno osłabiona, ale na to było ją jeszcze stać. W głębi serca odczuwała dokładnie to samo co Van. Cierpiała, widząc ich po dwóch, osobnych i przeciwnych, stronach barykady wojennej.
-Wychodzę stąd!- krzyknęła Vanessa, niemal ze łzami w oczach.- Mam dosyć!
I udała się w stronę wyjścia, lecz drzwi były zamknięte od wewnętrznej strony.
-Gdzie jest Gregor?- zapytała, cofając się z powrotem do salonu.
-A czy ty przypadkiem nie miałaś wyjść?- warknęła.
-Chciałam, ale twój kochany Gregor zamknął mnie  w domu z tobą!- krzyknęła nerwowo. Taki był właśnie plan Gregora. Postanowił zostawić je na swoją pastwę, dopóki się nie pogodzą. Innego planu kompletnie nie mógł wymyślić. Może drastyczne, ale miał wielką nadzieję, że skuteczne.
-Naprawdę aż tak bardzo mnie nienawidzisz?- nie wytrzymała już Vanessa. Po prostu poddała się w tym swoim udawaniu złości do Ann. Już nie potrafiła. Nie miała siły. Postanowiła stracić honor, ale chociaż już niczego nie udawać.
-Tak.- przemówiła zamyślona Ann.- Nienawidzę cię,  za to, że aż tak bardzo mi na tobie zależy…- i rzuciła jej się na szyję, mocno dziewczynę przy tym tuląc.
-Przepraszam cię.- powiedziała szczęśliwa Vanessa, odrywając się od przyjaciółki, którą właśnie odzyskała. Jej szczęście osiągnęło apogeum.
-Wiesz co tak naprawdę sprawiło, że powiedziałam to, co powiedziałam?- zaczęła zamyślona Ann.- Fakt, że to przeze mnie on znał każdy twój ruch. Opowiadałam mu o tobie, naszych wyjazdach. Przeze mnie mogło ci się coś stać…- z jej policzka spłynęła łza.
-To nie twoja wina.- powiedziała spokojnie i z chęcią pocieszenia przyjaciółki.- Ty nie miałaś prawa nic wiedzieć. Nie rozumiem tylko dlaczego on… Wiesz… Moi rodzice…- jąkała się.
-Powiedział mi dziś, jak rozmawiałam z nim przez telefon…- zaczęła zgorzkniale a Vanessa niemalże w tej samej chwili, posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.-  To również on dał ci to pudełko…- westchnęła.- Mój ojciec, jest również twoim biologicznym ojcem, Van. Miał romans z matką Thomasa… I kiedy Ona go zostawiła, uważał, że to twoja wina. Pragnął zemsty za to, co przeżył… Mimo, że ma już poukładane życie…- wyznała i wówczas wszystko zrobiło się klarowne dla obu dziewczyn. Polował na Vanessę tylko dlatego, aby się odegrać za to, że się pojawiła. Kolejna nielogiczna rzecz. Dlaczego, w mniemaniu niektórych ludzi, to dzieci są wszystkiemu winne? Wychodziło z tego, że największe marzenie z dzieciństwa Van, spełniło się. Zawsze marzyła o rodzeństwie a niedawno okazało się, że ma brata, a teraz- siostrę. Nastała wśród nich niezręczna cisza. Ani Van, ani Ann, nie wiedziały co można powiedzieć w takiej sytuacji.
-Jak się czujesz?- zapytała, odchodząc od tematu, Vanessa. Wiedziała doskonale, że to nie wina Ann, a to przecież ona tak bardzo się tym przejmowała. Co było, to było. Na pewno już nie wróci. One razem oraz ich silna przyjaźń, przetrwają wszystko.
-Dobrze, dobrze…- powiedziała tak „na odczep się”.- Słyszałaś, że ktoś pobił Caroline?- zapytała, nie wiedząc, kto był sprawcą pobicia.
-Słyszałam…- wykrztusiła Vanessa. Nie miała najmniejszego zamiaru powiedzieć o tym Ann. Nie teraz. Zdenerwowałaby ją, a dziewczyna przecież ledwo co wyszła ze szpitala.
-Należało się tej żmii!- powiedziała z uśmiechem.
-Ann? No ja cię nie poznaję!- rzuciła, by po raz kolejny odciągnąć wiodący temat jak najdalej.- Ty i życzenie komuś złego?!
-Należało jej się!- mówiła zdecydowanie.- Nie zdziwiłabym się jeśli za jakiś czas ty zrobiłabyś to samo.
Vanessie, zrobiło się głupio. Ukryła pod żelazną maską swe uczucia. Wstydziła się swego czynu, popełnionego wobec Caroline. Nie wiedziała nawet, jakie były obrażenia na jej ciele. Wezwanie do sądu przyszło jej jeszcze tego samego dnia. Cholernie bała się rozprawy. Wiedziała, że Caroline może ściągnąć wiele świadków, którzy zeznają na jej niekorzyść. Oczekiwanie na dzień rozprawy, było okropne a na domiar złego- w związku Ann i Gregora zaczęło się psuć. Ciągle się kłócili a Vanessa, ciągle zmuszona była interweniować i pomóc pogodzić się ukochanym. Coś jej to przypomniało. Mianowicie kontakty jej i Thomasa pod koniec ich związku. Zauważyła również, że zarówno Ann, jak i Gregor, zmienili się względem siebie. Całkowicie inaczej podchodzili do tego związku. Z większą obojętnością… Zupełnie tak, jakby przestali się o siebie starać. A przecież za parę miesięcy na świat miało przyjść ich dziecko. Kolejna rzecz nie do pojęcia. Jak taki doskonały związek, mógł aż tak bardzo się zmienić?
            Nadszedł w końcu dzień rozprawy. Vanessa nie mogła spać. Wstała przed 6.00, ogarnęła dom, siebie przy okazji też, przemyślała kilka spraw, ubrała się elegancko i udała się do sądu. Jeszcze nigdy się tak nie czuła. Miała wrażenie, że ktoś kopnął ją w brzuch. W ustach czuła metaliczny smak a oczy ze zmęczenia zamykały się same. Na korytarzu, jej oczy zobaczyły Gregora, który już na nią czekał. Była niezmiernie zdziwiona na jego widok, ale przecież to on ostatnio jej strasznie pomagał, chodził do adwokata i tym podobne…. Gdyby nie on, Vanessa, prawdopodobnie zginęłaby w tym wszystkim.
            Sprawa rozpoczęła się. Na pierwszy ogień poszła oczywiście Caroline, która sprzedała sędzinie całkowicie wyssaną z palca historyjkę. Potem przyszedł czas na Vanessę, która nie okazała się taka jak Caroline i powiedziała prawdę od samego początku do końca.
-Widziałem na własne oczy, że obecna tutaj oskarżona, omal nie uderzyła Panią Caroline. To było w Niemczech, po zawodach skoków narciarskich. Zahamowała ją prawdopodobnie jedynie moja obecność.- zeznał Jakob. Tak. Caroline ściągnęła nawet jego, który chciał się porządnie odgryźć dziewczynie za urażone uczucia. Kiedy zobaczyła go, serce podskoczyło jej do gardła. Nie miała pojęcia co robić, co myśleć. To nie było na jej głowę. Słuchanie zeznań następnego ze świadków, także nie było przyjemne. Zeznawał Thomas, który nie zostawił na Vanessie suchej nitki. Bolało ją to. Thomas, spoglądając po wszystkim na dziewczynę, również czuł się nieswojo. Zaczął się straszliwie wstydzić, bo wiedział, że nie wszystko co powiedział, było prawdą a Vanessa patrzyła na niego takim wzrokiem… Wzrokiem, którego nienawidził. To była mieszanka zawiedzenia, niedowierzenia i rozpaczy. Pomogła Vanessie jedynie… Jej matka. Biologiczna matka. Powiedziała wszystko, co było potrzebne. Uwzględniła każdy ważniejszy szczegół. Dziewczyna niedowierzała. Nie mogła uwierzyć, że ona ją broni. To kolejna niedorzeczna rzecz w rozumowaniu Van.
-Thomas! Co jest? Dobrze wiesz, że nie taka jest prawda.- zaczepił Thomasa Gregor na przerwie, po której zapaść miała decyzja.
-Nie wszystko potrafisz zrozumieć, Gregor…- odezwał się tępo blondyn.
-Co ta Caroline z tobą zrobiła…- zirytował się.- Ogarnij się! Zrób coś! Sytuacja Vanessy nie jest najlepsza.
-Ona ma już adwokata. Niepotrzebny jej drugi.- odwarknął złośliwie.- Ann się już znudziła?
-Co?- zapytał, nie wierząc w to, co sugerował mu Thomas.
-Powodzenia!- klepnął go po ramieniu i odszedł do Caroline, która już na niego czekała. Ale to nie oni byli tutaj najważniejsi. To co działo się wówczas wewnątrz Vanessy, nikt nie potrafi sobie wyobrazić. Prawnik, mający problemy z prawem. Znowu spotykamy się z nieodłączną częścią naszego życia- niedorzecznością.
-Proszę wstać, sąd idzie!- usłyszeli wszyscy na sali, po czym po chwili każdy już stał i czekał na werdykt sądu. Czekała na to jak na decyzję, przesądzającą o jej przyszłości, bo tak przecież było. Ale ona już wiedziała. Jest skończona, na pewno zawodowo. Co jeśli w grę wchodził areszt? Albo więzienie? Ale Van była twarda. Zaskakująco twarda. Nie uroniła ani jednej łzy, chociaż w głębi jej duszy panowała czarna rozpacz. Stała wyprostowana, patrząc na siedzących naprzeciwko niej Thomasa i Caroline, nie roniąc ani pół łzy oraz dokładnie wsłuchując się w werdykt sądu.
_________________________
Ech… I już niedługo będziemy zbliżać się do finału tej historii.
Jakoś szybko to minęło. ;))
Komentujcie!
Buziaki. ;**
P.S.: Zapraszam na Ujrzenie świata w jednej osobie. ♥ ♥ ♥ 
Nowość z mojej strony. :)
Na razie to prolog, ale liczę na Wasze opinie. ;)

piątek, 25 kwietnia 2014

Dwadzieścia.



„Myślałam, że mam obok siebie przyjaciół,
a miałam wrogów...”

•••

            Tuż za nią wybiegła Ann, która na dobrą sprawę, ledwo co chodziła po domu. Naprawdę nie była w dobrej formie a na dodatek takie rzeczy działy się wokół niej… Kiedy zobaczyła kim jest ów mężczyzna, zdębiała. Nie miała pojęcia co to wszystko znaczy… Była wręcz pewna, że ta cała sytuacja to jakieś wielkie, kompletne nieporozumienie. Pomyłka. Bo to nie miało prawa być prawdą.
-Nie!- krzyczała, ciężko sapiąc. Z nerwów nie mogła nabrać powietrza w swe płuca. Z sekundy na sekundę, coraz bardziej brakowało jej powietrza. Robiła się wręcz sina na twarzy.- To jakaś pomyłka! Proszę go puścić!- chciała pobiec w stronę policjantów, lecz już nie zdołała, gdyż opuściły ją wszystkie siły. Przed oczami zrobiło się ciemno. Zemdlała.  Obok niej w mgnieniu oka pojawił się Gregor. Vanessa, zachowując resztki zimnej krwi, szybko i sprawnie zadzwoniła po karetkę.  Zanim jednak ta przyjechała, Ann odzyskała już przytomność w domu. Dobrze pamiętała co się stało. W głowie Van parowało, to co mogło się dziać wewnątrz Ann? Jak mógł się czuć człowiek, który właśnie dowiedział się, że jego ojciec prześladuje jego najlepszego przyjaciela? Tak. Oprawcą Vanessy, był właśnie ojciec Ann.
-Oni muszą go wypuścić!- zerwała się szybko.- To jakaś pomyłka! Nie, nie…- bredziła. Ciągle płakała. Co to wszystko miało oznaczać dla jej ojca? Był tak bardzo jej bliski. Nie rozumiała. Zaczęła płakać jeszcze bardziej.- To przez ciebie i twoich rodziców!- krzyknęła z płaczem i żalem do Vanessy. Ta, z kolei, dopiero teraz dostała zimny kubeł głowy na głowę. Zacisnęła swe ręce w pięści. Na twarzy zrobiła się cała czerwona. Nie dało się nie zauważyć, że Ann o wszystko obwinia właśnie Vanessę i jej rodziców, co też właśnie tak podziałało na dziewczynę. Przecież na tym wszystkim najbardziej cierpiała właśnie szatynka stojąca przed Ann.
-Wiedziałaś o wszystkim!- krzyknęła pewnie Van, wstając z kanapy, na której również leżała Ann. Dotychczas była ciągle przy niej. Nigdy w życiu nie spodziewałaby się takiej reakcji jej najlepszej przyjaciółki.- To przez ciebie On znał każdy mój ruch!- krzyczała na całe gardło.
-Na pewno musiał mieć jakiś powód!- odgryzła się resztkami sił, Ann. Pragnęła walczyć. Walczyć o swojego ojca.
-Że co?!- nie wierzyła w to, jak bardzo ona broni swojego ojca, a całkowicie obwinia o wszystko Van.- On zabił moich rodziców! Próbował mnie zabić!- wrzeszczała jeszcze bardziej, niż przed momentem, na co Ann nie zdążyła już nic odpowiedzieć, gdyż ponownie zemdlała. Van spojrzała na przyjaciółkę po raz ostatni pogardliwie i wybiegła z domu. Po której stronie barykady znajdował się Gregor? Był całkowicie neutralny. Z jednej strony, rozumiał postępowanie Vanessy i to, jak musiała się czuć, kiedy najbliższa jej na świecie osoba, jest przeciwko niej, a z drugiej strony- Ann była naprawdę bardzo mocno związana z ojcem. Jak inaczej mogła zareagować, jak właśnie nie tak? Ich przyjaźń została wystawiona na naprawdę poważną próbę.
            Po Ann przyjechała wkrótce karetka, która odwiozła ją prosto do szpitala. Całej tej scenie przyglądała się Vanessa, która stała naprzeciwko ulicy, gdzie rozgrywała się akcja transportu Ann do szpitala. Widok jej przyjaciółki na noszach, nie wzbudził w niej litości ani współczucia. Nadal była na nią niepojęcie bardzo zła. Nie mogła uwierzyć, że Ann o to wszystko oskarża właśnie ją i jej –nieżyjących- rodziców. Sytuacji nie polepszył jeszcze na pewno fakt, że przed swoim domem zobaczyła, czekającą na nią, Caroline. Wymieniały się wzajemnie swymi wrogimi spojrzeniami.  Żadna z ich dwójki nie wiedziała na początku co powiedzieć.
-Czego tutaj chcesz?- zapytała pierwsza Vanessa, zdziwiona a zarazem zaskoczona, spotkaniem Caroline.
-Dowiedzieć się co takiego zrobiłaś Thomasowi!- powiedziała z intrygą, patrząc w oczy Vanessy.
-A co ja mam z nim wspólnego?- prychnęła.
-Przez ciebie został z niego kompletny cień skoczka!- naskoczyła na nią z pretensjami.- Widzę co się dzieje na treningu! Pojmij w końcu, że nigdy nie będziesz lepsza ode mnie. Pogódź się z tym, że nie będziesz, nie jesteś i nie byłaś wystarczająco dobra dla niego. On potrzebuje prawdziwej kobiety a nie takiego czegoś!- zmierzyła dziewczynę wzrokiem od góry do dołu. W Vanessie, po raz kolejny dziś, zawrzało. Nie wytrzymała. Zbliżyła się do niej i nerwowo pchnęła Caroline, a chuda i drobna skoczkini, upadła z impetem na ziemię. Teraz to Vanessa była nad nią. Pod wpływem chwili i właściwie sama nie wiedząc co ja do tego kusi, wymierzyła siarczysty kopniak w ciało dziewczyny. Potem jeszcze jednego i jednego. To jak bardzo jej nienawidziła, wyrażała w tym jak bardzo  ją biła. Dopiero po dłużej chwili, zdała sobie sprawę, co tak naprawdę robi. Stanęła jak sparaliżowana nad ciałem dziewczyny, przygryzając swą wargę, po czym jak najszybciej opuściła miejsce zdarzenia. Teraz swą frustrację wyrażała biegnąc. Biegła ile sił w nogach. Nie mogła uwierzyć, że była zdolna się do czegoś takiego posunąć. Nikt by nie uwierzył. Pobiegła do domu Ann. Wiedziała, że jej tam nie ma. To był po prostu odruch. Czyste przyzwyczajenie. Drzwi szybko otworzył jej Gregor. Dziewczyna nie zwracając uwagi na nic, wtuliła się w chłopaka. Potrzebowała czyjejś bliskości, ciepła…
-Gregor…- wyszlochała.- Bo ja… pobiłam Caroline…
Chłopak nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała mu drobna szatynka. To był kompletny odlot. Słyszał wielokrotnie, że jacyś mężczyźni się pobili, ale nigdy, żeby dziewczyna pobiła drugą dziewczynę. I to Vanessa Caroline? Co się stało? Co do tego doprowadziło? Wiedział również, że to nie obejdzie się bez konsekwencji dla Vanessy. Znał Caroline trochę czasu. Znał jej wredny charakter. Kiedy upatrzyła sobie jakąś ofiarę, nie puściła jej dopóki nie zniszczyła wszystkiego. A teraz jej ofiara miała na imię Vanessa. Vanessa Sauer.
            Van, oderwała się od chłopaka. Ich twarze dzieliły milimetry. Byli nieludzko blisko siebie. Po policzkach dziewczyny spływały łzy. Gregor odruchowo wytarł je swymi dłońmi. Było między nimi coś nadzwyczajnego. Z każdą sekundą zbliżali się do siebie coraz bardziej i bardziej… Narodziło się wówczas coś magicznego…  Chwila, która przyszła niespodziewanie, chociaż nigdy nie powinna.
_______________________________
Uff… Skończyły się testy, więc jestem
Z nowym rozdziałem. Bardzo Was zawiodłam? ;c
Wybaczcie, bo naprawdę nie potrafię ocenić tego czegoś
na górze… ;p 
Dziękuję Wam bardzo za wsparcie. :D 
Jesteście nieocenione. <3
Moje. <3
Najlepsze. <3
Do niedzieli! <3
Buziole. ;**

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dziewiętnaście.



„Nie chodzi o to,
że nie ufam miłości.
 Chodzi o to,
że ja już nie wiem co to jest miłość.”

•••

Całą noc nie spała. Buzowały w niej skrajne emocje. Z jednej strony wiedziała, że musi wyjechać, ale z drugiej- to wiązałoby się z zostawieniem Karla, a było im tak dobrze. Wspaniale… Wyjazd oznaczałby zburzenie wszystkiego, co tak długo budowała. W co włożyła tyle wysiłku i starań. Ale czy może zostawić Ann samą? Odpowiedź była jedna. Nie. Kiedy Gregor wyjedzie na zawody, Ann zostanie całkiem sama a w jej stanie tak stać się nie może. Jej ciąża była zagrożona a na dodatek przyplątała się jeszcze po drodze choroba, która całkowicie mogła wykończyć dziewczynę, jak i również dziecko. Została postawiona między młotem a kowadłem. Najgorsze było to, że ani serce, ani rozum nic jej nie podpowiadały. Była całkowicie zagubiona. Rwało ją do Austrii, ale pragnęła zostać w Niemczech.  To, że przyjaźń była ważniejsza niż miłość, nie miała żadnych wątpliwości po długich przemyśleniach. Przy Ann musiała być tak czy siak. Tak właśnie robią przyjaciele. Ale co z Karlem? Zdawała sobie sprawę, jak wyglądają związki na odległość. Bardziej ranią i oddalają dwójkę ludzi od siebie. Nigdy nic z nich nie wychodziło, a ostatnie czego chciała, to właśnie ranić Karla. Nawet czas nie był po jej stronie, gdyż musiała już zaraz powiedzieć o tym, że z ich związku nici, już dziś. A może to lepiej? Nie myślała ani nie zamartwiała się tak bardzo niżby czekała z tym parę dni więcej. Z czasem scenariuszy i wątpliwości w jej głowie przybywałoby a to nie jest dobre, a wręcz szkodliwe. Bardziej zawsze wszystko komplikuje. Na dodatek, telefonami ciągle dręczyła ją ciotka, która prosiła aby Vanessa przyszła do nich i porozmawiała z Andreasem, który stracił wszelakie chęci do życia. Był właściwie cieniem człowieka. Z ciekawego świata, radosnego chłopaka, nie zostało już prawie nic. Czuł się kompletnie upokorzony i zażenowany tym co czuł do Vanessy. Nie umiał już sobie z tym radzić. To wszystko wymknęło się z jego kontroli. Powoli dochodziło do tego, że nawet skoki przestały go cieszyć. Ale Van nie wiedziała jednak czy jest na to wszystko gotowa. To również nie należało do najłatwiejszych rzeczy, które musiała zrobić. Dziwnie było jej spoglądać na Andreasa, kiedy wiedziała, że chłopak odczuwa do niej jakieś inne, może chore, uczucia. A na dodatek o mało co przez niego nie straciłaby Karla… Nie miała pojęcia, czy potrafi wybaczyć…
-Jesteś dla mnie ważny…- zaczęła niepewnie z samego rana. Jej głos łamał się, serce biło jak oszalałe. Kompletnie nie przypomniała siebie, co oczywiście dostrzegł Karl, ale nie przerywał dziewczynie jej monologu. Widział, ile wysiłku sprawiało jej wypowiedzenie kolejnych słów.- Z Ann nie jest najlepiej… Muszę się nią zająć. Oprócz mnie nie ma nikogo. Nikogo, oprócz Gregora, który przecież wyjeżdża na konkursy… Ann nie pozwoli mu zrezygnować i wiem to ja oraz sam Gregor… Z tego wychodzi, że muszę wyjechać…- wykrztusiła ledwo ostatnie zdanie. Zaraz po tym po jej policzkach spłynęły łzy. Nie potrafiła ich powstrzymać, chociaż bardzo chciała.
-Na jak długo?- zapytał sparaliżowany chłopak. Nie miał pojęcia czego się może spodziewać. Bał się, że spełni się jego najgorszy koszmar… On nie może stracić Vanessy. Sam nie wiedział, czy teraz potrafiłby bez niej normalnie żyć…
-Nie chcę cię ranić takim związkiem na odległość, zwłaszcza, że nie wiadomo na jak długo będę musiała wyjechać…- łzy ponownie uwolniły jej się spod powiek.- Zapomnijmy… Ułóżmy sobie życie na nowo…- wybuchła jeszcze większym płaczem. Sama nie mogła uwierzyć, że ona to mówi. Ale musiała… Musiała… Chłopak przytulił ją delikatnie, lecz z niezwykłą czułością do siebie, może już ostatni raz.
-Rozumiem…- szepnął jej na ucho. Tak naprawdę nie rozumiał, ale po co miał robić dziewczynie przykrości na pożegnanie? I tak było jej trudno. Chciał jej dobra tak samo, jak ona chciała jego. - Ale nie zapomnę, Van…- szepnął po raz kolejny.- Nie chcę.- wyznał. Po tym, złączyli się, po raz kolejny i już ostatni, w namiętnym pocałunku, z którego każde z nich próbowało wyrwać jak najwięcej się da. Szybko potem spakowała swoje rzeczy i jak najszybciej pragnęła stracić z oczu Karla. Widziała zawód w jego oczach, który tak bardzo kłuł ją w serce. Nawet nie kryła swoich łez przy chłopaku. Nie potrafiła. Doszła do wniosku, że musi przede wszystkim porozmawiać z Andreasem i pozamykać wszystkie swoje sprawy. Nie mogła tego tak zostawić. Z opowiadań jej ciotki wynikało, że chłopak bardzo cierpiał. Może tak samo jak ona teraz? A na dodatek nacisk ze strony ciotki rósł, co również przyczyniło się do tego wszystkiego, co zamierzała zrobić. Była właściwie bez możliwości wyboru.
-Mogę?- zapytała, uchylając delikatnie drzwi pokoju chłopaka. Siedział akurat przed laptopem, słuchając jakiejś dziwnej, smętnej muzyki. Podniósł wzrok i przemierzył nim dokładnie dziewczynę od stóp do głów a zaraz po tym znów wrócił do swego wirtualnego świata. Westchnęła. Czyli jednak nie będzie tak łatwo, jak miała nadzieję… To nie ułatwiło sprawy, bo już na wstępie czuła, że chłopak życzy jej wszystkiego co najgorsze. Ale co zabolało go najbardziej? Że wtedy, kiedy on jej wszystko wyznał, Vanessa nie porozmawiała z nim otwarcie, lecz uciekła i wiodła dalej swoje szczęśliwe życie z Karlem, nawet się do niego nie odzywając.
-Andreas…- zaczęła przysiadając się do chłopaka.- Simsy? Serio?- odbiegła od tematu, widząc w co gra chłopak.
-Życiowa gra.- burknął urażony.- Tutaj nikt nikogo nie odrzuca…
-Mniejsza z tym…- otrząsnęła się.- Nie uważasz, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić?
-Nie.- powiedział szybko i zdecydowanie. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z dziewczyną.
-Ale ja uważam, więc uważnie mnie teraz posłuchaj.- zamknęła mu na siłę laptopa, widząc, że chłopak puszcza koło uszu jej słowa.- Słów nie da się cofnąć, wiem. Jednak ja wiem, że ludzie mówią czasami  różne rzeczy pod wpływem chwili. Nie chcę tracić takiego przyjaciela jak ty…
-Będziesz potrafiła udawać, że nic się nie stało?- po raz drugi dziś spojrzał na nią. Nie wierzył wcześniej, że kiedykolwiek będzie jeszcze normalnie rozmawiać z Vanessą. Może dlatego zamknął się tak przed wszystkim? Uważał, że to co powiedział, wszystko skreśli a okazało się całkowicie inaczej.
-Tak.- powiedziała pewnie, po czym widząc spojrzenie chłopaka, które wyrażało, że i on idzie na ten układ, przytuliła go do siebie. Nie chciała tego. To był czysty odruch. Było po tym niezręcznie i może trochę wstydziła się swojego czynu, ale ten gest uświadomił dosadnie Andreasowi, że nic w ich relacjach nie jest stracone.
-Dobra, dosyć tych czułości…- oderwał się od dziewczyny. Nie wiedział czy potrafi się jeszcze w pełni panować nad sobą przy dziewczynie.
-Wyjeżdżam…- wyznała smutno. Nie potrafiła jednak opanować smutku, który nią szargał. Łzy mimowolnie uwolniły się spod jej powiek. Nie chciała wyjeżdżać. W Niemczech miała wszystko, czego tylko potrzebowała. Musiała. Robiła to wyłącznie z poczucia obowiązku i miłości, którą kochała swoją przyjaciółkę.- Także możesz się cieszyć, bo zerwałam z Karlem.
Oczy chłopaka rozbłysnęły. Był pewien, że wyjazd nie będzie przeszkodą w związku Karla i Van. Mimowolnie, uśmiechnął się lekko. Zwieszona głowa w dół dziewczyny, nie dostrzegła jednak tego gestu. I dobrze… Jej reakcja nie byłaby za dobra… Wstydził się, że cieszy się z rozstania Vanessy, ale to uczucie było silniejsze niż on. Wstał gwałtownie i zaczął krążyć po pokoju. W jakiś sposób musiał dać upust uczuciom.
-Czyli wracasz do Austrii?- zaczął.
-No tak…- odpowiedziała ponuro. Kiedy obserwowała zachowanie chłopaka, które było naprawdę dziwne, odnosiła nieopanowanie wrażenie, że chłopak tak właśnie zareagował na wieść o jej zerwaniu z Karlem. Ucieszył się… Była na niego zła. Miała go za przyjaciela, a czy przyjaciele tak postępują? Takie uczucie towarzyszyło jej aż do samego dojazdu do Austrii. Wracała do kraju z duszą na ramieniu. Miała nieopanowane wrażenie, że tyle się tutaj przez te parę miesięcy pozmieniało… Albo może to ona była teraz innym człowiekiem? Bezpośrednio pojechała do domu Ann i Gregora. I chyba to okazało się dobrze postawionym krokiem, prawdopodobnie, ratującym jej życie.  On wiedział doskonale, że Vanessa wraca do Austrii. Znał każdy jej krok. Teraz już był pewien, że nie zawaha się posunąć do niczego…
            -Van!- krzyknęła Ann, na widok przyjaciółki, stojącej w jej drzwiach z walizkami w rękach. Wiedziała co to oznacza. Ona wróciła. Wróciła… Czyżby z jej powodu? Jeśli tak, będzie się czuła niezręcznie. Doskonale wiedziała, że jej przyjaciółka była w Niemczech bardzo szczęśliwa. To właśnie tam znalazła to, czego potrzebowała do szczęścia. Vanessa podeszła z uśmiechem do przyjaciółki, która leżała na kanapie w salonie, i uścisnęła ją mocno. Nie dała poznać, że czuje w głębi duszy czarną rozpacz.
-Ktoś krąży wokół domu…- powiedział po jakiejś chwili Gregor, nerwowo wyglądając przez okno. Zaraz po tym wyciągnął telefon i zadzwonił po policję. Cała trójka wiedziała kim może być ów nieznajomy. Vanessa nie mogła sobie wybaczyć, że naraża Ann i Gregora. On ciągle nie dał sobie z nią spokoju… Jak mogła w ogóle tak pomyśleć, że ma już spokój? Teraz doszło do niej, że jednak słusznie opuściła Karla. Gdyby jemu czy komuś z jego rodziny coś się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Łzy szybko napłynęły jej do oczu. Drżała i niemiarowo oddychała. Doznała po prostu szoku. Już chyba odzwyczaiła się od przeświadczenia, że ktoś czeka na jej śmierć. Ann widziała reakcję przyjaciółki. Objęła ją ramieniem. Sama nie rozumiała jakim cudem on mógł znać każdy ruch Vanessy. To wszystko było niedorzeczne. Trudne do uwierzenia…
            Policja przyjechała po dziesięciu minutach, przygotowana na wszystko. Udało się. Złapali go. Vanessa obserwowała całą akcję policyjną przez okno. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się z jej przyczyny.  Wyprowadzali go akurat do radiowozu, kiedy nie wytrzymała i wybiegła za policją, która prowadziła skutego mężczyznę. Musiała wiedzieć kim on był. To było silniejsze niż ona. Musiała spojrzeć w jego oczy. Dowiedzieć się w końcu kim On jest… Wybiegając, trzasnęła drzwiami. Twarze policjantów, jak i samego nieznajomego, odwróciły się. Stanęła oniemiała. Znała mężczyznę, którego właśnie prowadziła policja. Doskonale znała. Znał ją od dziecka… Ona znała go od dziecka… Tym bardziej w jej głowie pojawił się jeszcze większy chaos.
______________________________

Oddaję Wam już dziewiętnasty rozdział. ;))
Mam skrytą nadzieję, że nie uśpiłyście się w trakcie czytania. ;D
Następny rozdział pojawi się w piątek. ;]
Wiem, że może to i trochę długo, ale tak się składa,
że w tym tygodniu będę pisała egzaminy…
Zatem nie będę miała pewnie nawet głowy nic dodać…
Wszystkim, którzy również będą pisać egzaminy
życzę POWODZENIA! ;**
Buziaki. ;**