czwartek, 1 maja 2014

Dwadzieścia trzy.



Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać,
ni­komu służyć, ni­komu po­magać.
Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia.
Za­myka się w sobie.”

•••
                -Chyba sobie żartujesz!- powiedziała, patrząc z uśmiechem na parkiet, na którym tańczy pełno małych dzieci, przebranych w różne kostiumy.
-Nie.- odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej niż przed momentem. Mogłaby godzinami patrzeć na jego roześmiane oczy.- Musimy nadrobić zaległości z dzieciństwa.- dodał i zaraz po tym szarpnął dziewczynę na parkiet. Kołysali się w rytm spokojnej, dziecięcej muzyki. Vanessa nie przestawała się uśmiechać, podobnie jak sam Michael. Spodobał jej się jego pomysł, a to dawało mu ogromną satysfakcję. Wtuliła się w tors chłopaka. Czuli się cudownie. Bardzo się lubili, a może coś więcej? Pragnęli by ten stan trwał i trwał. Mimo, że prawie się nie znali, obydwoje czuli już, że w ich życiu nastała przełomowa chwila, a ich życie może w końcu będzie wyglądało bardziej normalnie. Inaczej. Może dopadło ich zauroczenie? Ale zaraz… Przecież zauroczenie to iskierka do pożaru ogromnej, namiętnej, niezniszczalnej miłości. Mieli na to realne szanse?
            Wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć, tak samo jak ich bal. ICH, ponieważ tylko oni byli na parkiecie, mimo, że wśród nich tańczyło dziesiątki małych, poprzebieranych dzieci. Zarówno On, jak i Ona nie potrafili zapomnieć o tym magicznym wieczorze. Już na drugi dzień, zaraz po przebudzeniu się, Vanessa postanowiła odwiedzić Michaela. Zdawała sobie sprawę, że jest jeszcze wczesna pora; że chłopak ma może tysiące innych rzeczy na głowie, ale nie zwracała na to większej uwagi. Potrzebowała go. To była konieczność. On bardziej niż ktokolwiek potrafił sprawić, że Van uśmiechała się. Przy nim czuła się lepszym człowiekiem.  Po raz pierwszy od kilku miesięcy, czuła się przy nim, taka… potrzebna? Czy to właściwe określenie jej uczuć? I tak, i nie. Wiedziała jedno- potrzebuje Jego, nie wspomnień.
-Wyciągam cię na spacer!- tak właśnie przywitała chłopaka, którego widocznie obudziła swoją wizytą.- Jest 8.00 rano a ty jeszcze w piżamie? Sportowcy rano nie biegają czy coś?- zapytała, widząc stojącego przed nią zaspanego chłopaka, mając również przed oczami wspomnienia z czasów kiedy była jeszcze z Morgim, który budził się zawsze rano by iść pobiegać.
-Biegają…- odpowiedział ziewając.- Ale ja po bieganiu idę z powrotem spać.
-Ciekawe.- uniosła swą brew.- Ubieraj się!- pogoniła chłopaka, który zniknął po chwili za drzwiami, by po 10 minutach wyłonić się z nich z powrotem i pójść z dziewczyną na spacer. Elektryzował go fakt, że to ona przyszła po niego pierwsza. Czyli chyba musiał być dla niej nie tak całkiem nic nieznaczącym chłopakiem. Ale imponowało mu to. Właściwie to Vanessa zrobiła dziś to, co on zamierzał uczynić. Nieprzerwanie się uśmiechał, kiedy tylko spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego, która aktualnie opowiadała mu o muzyce, sporcie i innych rzeczach, których może czasem i nie do końca słuchał, ale to przez to, iż nie zawsze potrafił skupić się w jej towarzystwie.
-Już nie jesteś z Morgim, prawda?- zdobył się na odwagę i zapytał dziewczynę, podczas ich wolnego spacerku po parku. Znał doskonale odpowiedź, jednakże był bardzo ciekawy dlaczego, tak idealny w jego oczach, związek się rozpadł. Często, kiedy widział ich razem, zastanawiał się jak to jest, że dwoje ludzi potrafi się tak idealnie dobrać.
-No nie…- przyznała smutno. Nie miała ochoty opowiadać o tym nikomu. Wspomnienia bolały, ale wiedziała, że Michael nie pytał o to bez powodu, a na pewno znał odpowiedź na zadane przez siebie pytanie, chciał pewnie tylko poznać więcej szczegółów.- Rzucił mnie dla Caroline.
-Wow…- pisnął cienko, co zdziwiło Vanessę.- To teraz spotka go niezła kara, właśnie w postaci Caroline. Ma charakterek.
-Zdążyłam się już o tym przekonać…- przyznała tonem, który wyraźnie wyrażał, że żałuje, iż poznała skoczkinię.
-To przez nią był ten artykuł w gazecie?- zapytał nieśmiało. Van podniosła tylko wstydliwie wzrok a zaraz potem go spuściła na ziemię. Wstydziła się nadal. Ciągle miała wrażenie, że ludzie to wszystko doskonale pamiętają i już nigdy tego nie zapomną.- Przepraszam. Nie powinienem pytać.- powiedział smutno, widząc zmieszanie dziewczyny.
-Nie, niepotrzebnie…- zaczęła, ciężko wzdychając.- Naszą kłótnię podsłuchał pewien dziennikarz, potem los sprawił, że zaprzyjaźniłam się z nim i obiecał mi nie publikować artykułu, ale…- zrobiła pauzę.- On źle odczytał naszą znajomość i potem w zemście opublikował artykuł… A co ja zrobiłam?- zapytała siebie.- Wyjechałam do Niemiec, jak ostatni tchórz. Zawsze kiedy pojawiają się problemy, ja uciekam… Jestem żałosna, wiem… Ale też tam odnalazłam na chwilę swą przystań. Śpiewałam krótko w zespole… Myślałam, że już wszystko wróciło do normy…
-To dlaczego wróciłaś?- zapytał szczerze, widząc, że dziewczyna całkowicie się przed nim otwarła.
-Musiałam zaopiekować się przyjaciółką.- odpowiedziała krótko, a wypowiadając słowo „przyjaciółką”, miała przez chwilę ochotę powiedzieć, iż opiekowała się siostrą. Jednakże to, wiązałoby się z opowiadaniem historii o jej oprawcy a na to już nie miała kompletnie siły.- A co działo się z tobą przez te lata?
-No wyprowadziłem się z rodzicami do Hinzenbach i tam zacząłem właśnie trenować skoki.- podsumował szybko.
-Tyle?- zdziwiła się.- A co z twoją siostrą? Pamiętam ją jak była takim małym szkrabem i przychodziła razem z twoją mamą odprowadzić cię do przedszkola.
-Zakon…- powiedział krótko.
-Co „zakon”?- zapytała zdezorientowana.
-Wstąpiła do zakonu. Rodzice nie mogli się z tym pogodzić, ale cóż mogli zrobić? Jest dorosła i sama decyduje o sobie.- widać było, że niechętnie opowiadał o siostrze, więc Vanessa już nawet nie starała się naciskać, by chłopak powiedział coś więcej.- Van, muszę lecieć. Niedługo wyjeżdżamy na konkurs, a muszę jeszcze dopakować parę rzeczy.- przyznał smutno. Naprawdę nie chciał żegnać się z Vanessą. Za dobrze mu się z nią rozmawiało. Na koniec nie mógł odmówić sobie odprowadzenia dziewczyny do domu i dopiero zdecydował się –z trudem- opuścić dziewczynę, przed tym jeszcze składając na jej czole czuły całus. Jechał teraz na konkurs z jednym celem w głowie- podium. Podium dla Vanessy. A ona, ledwo co straciła z oczu Michaela, już chciała, aby konkurs dobiegł końca i chłopak do niej wrócił. Z podekscytowania nie mogła usiedzieć w domu. Próbowała ugotować obiad, posprzątać dom czy też zrobić generalne porządki w szafkach, lecz wszystko paliło jej się w rękach. Wymyśliła w końcu, że pójdzie do Ann. Miała nadzieję, że kiedy powie o swoich uczuciach głośno, to wszystko się wewnątrz niej ugasi i będzie mogła normalnie przetrwać weekend.
-Ann! Nie uwierzysz!- wpadła do domu przyjaciółki, mówiąc.
-Co się stało?- Ann ociężale podniosła się z kanapy. Była już na przełomie 7-8 miesiąca ciąży.
-Michael!- krzyknęła, po czym usiadła na miękkim fotelu w salonie, nieprzerwanie się uśmiechając.- On jest taki cudowny! I słodki, i w ogóle… A kiedy jestem przy nim serce bije mi coraz szybciej!- mówiła ciągle podekscytowana. Ann spoglądała tylko na nią martwo. Domyślała się, że Vanessa chyba znowu się zakochała. A co jeśli znowu się sparzy? Doskonale wiedziała, jak Vanessa przeżyła rozstanie z Morgim… Tyle przeżyła; dopiero teraz podbudowała się i teraz miał to zniszczyć jakiś Michael? Miała poczucie, że nie pozwoli Van znowu cierpieć oraz, że musi sprowadzić przyjaciółkę na ziemię. W pewnym sensie czuła na sobie ten obowiązek…
-Van, zejdź na ziemię…- zaczęła, wzdychając ciężko, co było spowodowane faktem, że zaraz właśnie miała zburzyć wszelkie marzenia i wyobrażenia swojej najlepszej przyjaciółki, które trzymały ją właściwie przy życiu.
-Wczoraj zabrał mnie na tańce…- zagalopowała się, lecz po chwili Vanessa spostrzegła się, że Ann mówiła o czymś kompletnie innym niż ona.- Co masz na myśli?- zapytała podejrzliwie, nic nie rozumiejąc.
-Nie pamiętasz już jak było po rozstaniu z Thomasem?- zaczęła swój monolog.- Albo z Karlem? Ty myślisz, że ja nie widziałam, że chodzisz smutna, przygnębiona i myślami jesteś przy nim a nie tutaj. Widziałam to. Co będzie jeśli teraz Michael cię zrani, Van?- ciężko wykrztusiła te słowa z gardła. Vanessa natomiast nadal siedziała naprzeciwko niej, tępo wpatrując się w dziewczynę. Biła się z własnymi myślami i uczuciami. Gwałtownie wstała i szybkim marszem, opuściła dom przyjaciółki. 

***
 -Czy Ty do cholery jasnej do wszystkiego musisz się wtrącać!- Gregor naskoczył na Ann, zaraz po rozmowie, którą blondynka przeprowadziła z Vann. Jakim cudem ją słyszał? Ann zapomniała rozłączyć się z Gregorem, kiedy rozmawiali przez internet. Austriak widział wszystko. Widział reakcję Vanessy. Widział Jej cierpienie, zawód i smutek na twarzy. Poczuł ukłucie w sercu.
-Podsłuchiwałeś?- zirytowała się, kiedy spostrzegła się, że zapomniała rozłączyć się z partnerem. 
-Nawet jeśli tak, to co?- warknął.- Jak mogłaś powiedzieć Vanessie coś takiego?! Jak?! Dziewczyna chce w końcu ułożyć sobie normalnie życie albo chociaż spróbować i w czym Ci to przeszkadza?! Ona nigdy w życiu nie powiedziałaby Ci czegoś takiego! Nigdy!- powtórzył jeszcze głośniej.- Zastanów się czy Ty w ogóle potrafisz być przyjaciółką dla kogokolwiek! Bo ostatnio doskonale udowadniasz, że nie! Nie zasługujesz po prostu na przyjaciółkę, jaką jest Vanessa!- nie chciał tego powiedzieć, lecz nie potrafił już panować nad tym co mówi.
-Ty za to nie nadajesz się na ojca ani partnera.- odpowiedziała gorzko, kiwając niedowierzająco głową.- Żałuję, że to dziecko kiedykolwiek się pojawiło i że jest już za późno, aby to zmienić.- kontynuowała swój monolog.- Najlepiej byłoby jakbym Cię nigdy w życiu nie poznała.- mówiła z łatwością, która zdecydowanie najbardziej raniła Austriaka.- Ale jak już wspomniałam, czasu nie da się cofnąć. Ale obiecuję Ci, że nie tak łatwo będzie Ci się spotykać z małym.- rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i zerwała połączenie.

*** 

Właściwie od późnego popołudnia do rana, błąkała się bezsensownie po mieście. Nie miała nawet ochoty wracać do domu, mimo, że była kompletnie wycieńczona. Zważając na fakt, iż tyle czasu myślała nad tym wszystkim, doszła tylko do jednego wniosku- Ann miała rację. Nie może ponownie zaufać i zaangażować się. To by ją mogło dobić… Bała się, że po ponownym rozczarowaniu, nie odbije się od dna. Jednocześnie, odzywał się w niej głos, że ona pragnie bliskości i więzi z drugim człowiekiem… Potrzebowała kogoś, jak wody i powietrza do życia. Wystarczyło jej przecież pięć minut w towarzystwie Michaela, by była szczęśliwa przez resztę dnia. Pragnęła tego bałaganu, który w życiu kobiety, dostarcza mężczyzna. To najgorsze starcie… Walka między tym co czujesz, a tym co wiesz…  Ostatecznie wygrał rozum, który postanowił, że Van zerwie kontakty z uroczym blondynem. Czuła, że się do niczego kompletnie nie nadaje. Myśl o braku kontaktów z Michaelem bolała, ale taka była szara rzeczywistość. Nie chciała po raz kolejny żałować i zawieść się na kimś. Wyjście było chyba tylko jedno z tej sytuacji… Może trochę szalone i nieodpowiedzialne, ale czy ona miała coś do stracenia? Rodzinę? Chłopaka? Nie. Z ciężkim sercem stała pod klasztorem z zamiarem w głowie wejścia za chwilę do środka. 
   Ciągle stała przed klasztorem, zastanawiając się czy na pewno chce to zrobić. Ba, nie chciała. Coś wewnątrz dziewczyny szarpało ją właśnie do środka, ale… Przecież to nie jest jej powołanie. Nadszedł czas, kiedy się w końcu otrząsnęła. Co ona chciała zrobić? To byłoby kompletne szaleństwo i samolubstwo z jej strony, a przede wszystkim- to byłaby kolejna ucieczka przed problemami i uczuciami, które ją nękały. Postanowiła postąpić tak, jak mówiła Ann. Odsunie się w cień. Nie da się po raz kolejny zranić. Owszem, nie miała pewności, że Michael ją zrani, ale już nie miała sił ani ochoty ryzykować. Każdego dnia bać się zranienia ze strony płci przeciwnej. Całkowicie urwała wszelki kontakt ze skoczkiem. Pragnęła przerwać tą znajomość, nim zajdzie za daleko. O ile już nie zaszła…  Nie odbierała telefonów, nie opisywała na smsy. A kiedy skoczkowie wrócili już do kraju, co krok patrzyła czy nie ma gdzieś obok niej Michaela. Czy przypadkiem za rogiem na ulicy nie spotka Michaela… Cierpiała, ale to było takie wymuszone cierpienie. Takie, które jak przejdzie już więcej się nie powtórzy. A jak on na to wszystko reagował? Dzwonił, pisał- bezskutecznie. Kompletnie nie potrafił zrozumieć postępowania Van.  Przed jego wyjazdem wydawało mu się, że nie jest jej do końca obojętną osobą…
            -Dzień dobry!- przywitał ją pewnego ranka, gdy wychodziła do pracy. Wiedział, że inaczej nie porozmawia z dziewczyną, więc postanowił się pofatygować do niej. Stał pod jej drzwiami od czwartej rano. Gdyby zadzwonił do drzwi, prawdopodobnie nie otworzyłaby mu, widząc, że to właśnie on stoi za drzwiami.
-Co ty tutaj robisz?- wysapała wystraszona, widząc tak bardzo blisko siebie Michaela. Nie miała pojęcia co myśleć, co robić… Tak bardzo tego unikała a on i tak ją dopadł. Kompletnie ją sparaliżowało. Uciekać? Nie da rady… Znajdowała się w potrzasku. Co teraz miała mu powiedzieć? Znała dokładnie przyczynę jego wizyty, tylko… Ona sama za bardzo nie potrafiła się z tego wytłumaczyć przed samą sobą.- Muszę iść do pracy…- pisnęła, by spróbować się jakoś z tego wszystkiego wykręcić. Musiała chociaż spróbować iść na skróty…
-Nie…- zastąpił jej drogę, zbliżając ją jeszcze bliżej do siebie.- Co się dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
-Michael…- westchnęła ciężko.- Problem tkwi we mnie, nie w tobie…- mówiła, a w jej oczach gromadziły się łzy.
-Wytłumacz mi.- zbliżył dziewczynę jeszcze bliżej siebie, gdy próbowała wyrwać się z jego uścisku. Dzieliły ich milimetry. Nawzajem czuli swe oddechy.
-Boję się…- wyszeptała cichutko. Michael nic nie powiedział. Wysłał jedynie dziewczynie pytające spojrzenie. Z tymi słowami, wszystko zrobiło się jeszcze bardziej  mniej jasne w jego głowie i wizji świata.- Boję się, że ktoś mnie znowu zrani…- dodała, ochrypłym i również cichym głosikiem. W tej chwili uścisk, w którym trzymał ją chłopak, stracił na sile. Stali chwilę milcząc i wymieniając wzajemnie spojrzenia. On czuł się tak strasznie zażenowany i zrozpaczony… Początkowo nie wierzył w to, co słyszy…
-Naprawdę masz mnie za takiego?- powiedział, po czym odszedł z gorzkim wyrazem twarzy. Rozumiał, że Vanessa, po tym co przeszła, ma prawo bać się nowego związku, ale nie potrafił już wyjaśnić sobie, dlaczego ona  ma właśnie jego osobę, jako łamacza dziewczęcych serc. Kiedy chłopak zniknął już z oczu Vanessie, zsunęła się po drzwiach, po czym wybuchła rozpaczliwym i donośnym płaczem. Chłopak taki jak Michael już nigdy mógł nie pojawić się w jej życiu. Zraniła go… Wyraz jego oczu… Patrzyła na swoje ręce, nie przestając płakać. Ciągle zadawała sobie pytanie: „Dlaczego?” Czemu to ona musiała ranić kogoś i to nawet nieświadomie? Thomas miał kiedyś rację… Ona jest potworem. Przestała odczuwać jakiekolwiek ludzie uczucia. Ale do tego przyczynił się właśnie po części Morgi… To on „Odjeżdżając, niechcący potrącił jej duszę”… Pod wpływem chwili ruszyła w drogę do Ann. W tej chwili to właśnie ją obwiniała za to wszystko, co się wokół niej działo. Za to, że po raz kolejny znienawidziła swoją osobę… Ciągle płacząc, szła zachłystując się zimnym powietrzem.
-Dziękuję!- krzyknęła na powitanie.- Dzięki tobie zniszczyłam sobie po raz kolejny życie!- wykrzyczała, bez pretensji, lecz z wyraźnym żalem i zrezygnowaniem w głosie, po czym od razu wyszła z domu przyjaciółki, nie czekając nawet na jej odpowiedź. Słowa przyjaciółki, zakłuły Ann jak szpilka wbita w palec. Zaskoczyła ją i to niesamowicie, taką reakcją.  Nie powinna się była wtrącać i żałowała tylko, że tak późno to zrozumiała. Za późno. Po fakcie, kiedy już niczego nie dało się naprawić. Nie znała przecież tego chłopaka a nie każdy osobnik płci męskiej jest łamaczem serc. Nie mogła przeżałować, że Vanessa może po raz kolejny, i to właśnie przez nią, straciła szansę na szczęście. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła płakać, wprost przeciwnie do Vanessy. Każda łza paliła jej powieki i policzek, po którym spływała. Nie poszła do pracy, bo najzwyczajniej w świecie nie była w stanie pokazać się na oczy kolegom z pracy.  Zadzwonił jej telefon. Dwa początkowe sygnały zignorowała, ale potem postanowiła już odebrać, gdyż ktoś uporczywie się do niej dobijał. Nie wtrzymała.
-Tak?!- krzyknęła do telefonu rozdrażniona, nie wiedząc, że owy telefon może zmienić jej całe dotychczasowe życie.
 Dzwonił agent jednej z wytwórni muzycznej z propozycją dla niej, by nagrała muzykę do jakiegoś nowego filmu. Nie wierząc nadal w słowa mężczyzny, na początku pomyślała, że ktoś stroi sobie z niej żarty, lecz kiedy usłyszała więcej szczegółów dotyczących tej propozycji, nie miała już cienia wątpliwości.
-Tak!- krzyknęła wesoło przez telefon, urywając mężczyźnie wpół zdania. Ta propozycja spadła jej jak z nieba. Miała dosyć już kancelarii i tony papierów, które musiała wypełniać. Zamiast tego- muzyka, śpiew. Coś pięknego i niesamowitego, wręcz. Stanęła w miejscu i przez chwilę znajdowała się na środku chodnika, patrząc przed siebie i nadal nie mogąc uwierzyć w to, co przed momentem stało się faktem. Uśmiechała się promiennie a ludzie omijający ją, trącali dziewczynę co jakiś czas, patrząc jak na kompletną wariatkę. W jednym momencie obróciła się szybko na pięcie i wręcz pogalopowała na cmentarz. Pragnęła podzielić się tą wiadomością z rodzicami. Pragnęła mocno wtulić się w ramiona ojca, tak jak za dawnych lat dziecięcych i powiedzieć: „Jesteś ze mnie dumny, tato?”. Tylko teraz na drodze stawało o wiele, wiele więcej przeszkód. Nie była już tą samą małą Vanessą i przede wszystkim- jej rodzice teraz byli martwi. Przynajmniej fizycznie, bo w jej sercu na zawsze pozostaną żywi. Widząc nagrobek swych rodziców, poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Mówią, że śmierć bliskiej osoby zawsze boli tak samo… Mylą się… Inaczej boli śmierć spowodowana ciężką chorobą, niż zabójstwem z czyjejś winy. Miała sobie również za złe, że tak dawno nie odwiedzała rodziców tutaj. Może po prostu nie miała odwagi? Dużo w jej życiu się zdarzyło przez ten czas… Tak naprawdę ich śmierć była właśnie z jej winy. Gdyby nie było jej, nie było by tyle problemów… Każdy miałby inne , lepsze życie… Bez niej… Spoglądając na zdjęcia swoich rodziców na czarnym nagrobku, wspomnienia uderzyły w nią z niewyobrażalną siłą. Po raz kolejny przeżywała to, co było kiedyś, tylko teraz z tą różnicą, że boleśniej, gdyż miała świadomość, iż to już nigdy się nie powtórzy. Nic nie zdarzy się dwa razy…
-Jesteście ze mnie dumni?- szepnęła, ocierając łzę, która mimowolnie uwolniła się spod jej powiek. Potem jeszcze tylko zapaliła znicz na grobie i udała się domu w czarnym nastroju. Miała sobie za złe te wszystkie kłótnie, sprzeciwy rodzicom… Teraz tyle by dała, aby jej matka sprowadziła ją w końcu  na ziemię. Wypowiedzianych słów oraz czasu już nie cofnie, ale dlaczego najbardziej żałuje się tego, czego już w żaden sposób nie można poprawić?
-Hej Van…- zauważyła na podejściu przed swoim domem Andreasa. Na siłę wysłała chłopakowi uśmiech, po czym podbiegła do niego i po przyjacielsku uścisnęła go. Chyba nie tylko po to, aby się z nim przywitać… Chciała, żeby ktoś pocieszył ją w tym momencie. Tego teraz potrzebowała
-Świetnie, że przyjechałeś.- powiedziała, lekko łamiącym się głosem, znajdując się w objęciach chłopaka.
-Coś się stało?- zareagował szybko, widząc jej zmieszanie.
-Nie.- odpowiedziała pewnie.- Byłam na cmentarzu i zebrało mi się na wspomnienia.- po raz kolejny wysiliła się na sztuczny uśmiech.- Dostałam propozycję nagrania piosenki do filmu!- pochwaliła mu się szybko, po czym po raz kolejny dzisiaj, wpadła w ramiona chłopaka. Nie chciała, aby widział jej łzy, które zaraz miały z niej wypłynąć.
-To super!- pozwiedzał, ale  ton jego głosu nie do końca przekonał Van.- Jak to się stało?
- Usłyszeli mnie jak śpiewałam jeszcze w zespole Fritza i widocznie spodobałam się.- wyjaśniła szybko, by potem chłopak nie miał  już okazji odbiegnąć od tematu, o który zaraz miała zamiar zapytać go Vanessa. -Co jest?- zapytała podejrzliwie.
-Van…- westchnął- Bo ja nie wiem już co mam robić…
- Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak… Co się stało?- przeraziła się.
-Bo ja… będę ojcem…- ledwo wykrztusił.- Ja nie wiem kompletnie co mam robić…- ukrył twarz w dłoniach i podparł głowę o kolana.- Kiedy rodzice się dowiedzą… Nie, to wszystko nie miało tak wyglądać…
-Andreas!- podniosła głos.- Jak to nie wiesz co masz robić?! Masz być teraz najlepszym ojcem dla tego dzieciaka, który wkrótce przyjdzie na świat!-  chłopak spojrzał na nią martwo. Naprawdę myślał, że świat się skończył… Ona patrzyła na niego, ze świstem nabierając w swe płuca powietrze. Po jego wzroku wywnioskowała, co chłopak chce jej powiedzieć przez to spojrzenie.
-Van...
-Nie!- krzyknęła jeszcze głośniej.- Leć do niej! Teraz! Nie pozwól usunąć jej dziecka, zrozumiane?! To najgorsze co można w takiej sytuacji zrobić.
Zaraz po tych słowach, Andreas wybiegł szybko z jej domu. Nie chciał tracić nawet sekundy. Vanessa bezwładnie opadła na kanapę. Wszędzie kłopoty… Wszędzie kłopoty… I co jest ich przyczyną? Miłość… Miłość, którą trudno zdobyć, a łatwo stracić.  Tą samą, którą trzeba udowadniać co dnia. Powoli usypiała się, kiedy rozbudził ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jej oczy ujrzały napis: „Gregor dzwoni”. Jeszcze chwilę wpatrywała się w zdjęcie kontaktowe chłopaka. Pomyślała, że nie wyobraża sobie właśnie jego z inną osobą, którą nie jest Ann. Taka miłość, która ich łączyła zdarzała się bardzo rzadko. Często zazdrościła przyjaciółce, że posiada taki skarb w postaci osoby, która ją naprawdę kocha, a teraz na dodatek będzie miała dziecko. Czyli piękna rodzinna sielanka. 
-Ann zaczęła rodzić!- usłyszała zasapany głos chłopaka swojej przyjaciółki.- Właśnie wzięli ją na salę!
Usłyszawszy to wstała jak najszybciej i nie zamykając nawet domu za sobą, pojechała na pełnym gazie do szpitala. Nie wiedziała, co ma czuć. Cieszyć się? Jeszcze za wcześnie… Smucić? Przecież z cudu narodzin należy się radować. Szargały nią czyste sprzeczności. Znała tylko jedyne swe uczucie- zmartwienie.
- Gdzie ona jest?- wysapała ledwo, zbliżając się w kierunku Gregora, który nerwowo chodził w kółko na szpitalnym korytarzu i niemal w tej samej chwili zobaczyła Ann, która wieziona jest przez szereg lekarzy i pielęgniarek na łóżku z kółkami do innej sali. Na początku, obydwoje zmartwili się, gdyż każde z nich posiadało świadomość, że podczas samej ciąży nie było kolorowo, a tutaj mowa o porodzie, lecz po jakimś czasie usłyszeli płacz dziecka. Spojrzeli zdumieni na siebie, z oczami okrągłymi jak koraliki, ze zdziwienia. Nie wiadomo kogo serce biło mocniej. Czy Gregora, czy Vanessy…
-Będziesz ojcem!- rzuciła się na szyję szatynowi.- Będziesz ojcem!- krzyczała wesoła.
_____________________
Achhh. I rozpoczyna się ten
piękny weekend majowy. : 3
Udanego! :D
W związku z małą zmianą planów do końca został jeszcze tylko (albo aż)  jeden rozdział + epilog. :) (Ann, wybacz...;*)
Jest też trochę dłuższy rozdział tak, aby odpokutować tamten poprzedni. ;p 
Buziaki. ;***

7 komentarzy :

  1. Pierwsza:D
    Wiesz dobrze co myślę o tym rozdziale...
    Powalił mnie na kolana , i czytałam z rozdziabioną buzią... dziwne...
    Ann i Greg! - Nareszcie powiedziała mu to co zgadza się w zupełności z moimi przekonaniami!:D♥
    Michi taki cudowny , jak anioł w każdym opowiadaniu....
    A Van ? może w końcu będzie szczęśliwa..może.
    I wiesz dobrze , że nie wybaczę !

    Ann! < 3

    OdpowiedzUsuń
  2. aaa zapomniałabym!:D
    Szablon! Cudowny ♥!

    Ann< 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego, dlaczego zerwała kontakt z Michaelem?! Według mnie pasowali do siebie. Wielka szkoda. I to wszystko przez to, że posłuchała Ann... Ehhh... dużo się komplikuje...
    Andreas ojcem? Ciekawie, ciekawie...
    Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i Van będzie szczęśliwa. Chciałabym żeby była szczęśliwa z Michaelem, ale zobaczymy.
    Cudoooowny rozdział *.*
    Czekam na kolejny, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Znów nie komentowałam, bo jestem po prostu patentowanym leniem. Leniem i tyle.
    Przechodząc do rozdziału, to jak zwykle cudowny, choć to powinnaś już wiedzieć :)
    Zacznijmy od pytania - czemu kontakt z Michaelem został zerwany? Bo Ann tak powiedziała? To nie powód, żeby kończyć tak wspaniałą znajomość... No nic...
    Wszystko powinno się ułożyć (mam taką nadzieję) ;*
    Wynagradzając Ci brak moich komentarzy, oznajmiam wszem i wobec, że zostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :)
    Szczegółowe informacje w najnowszym poście na http://sportowy-taniec.blogspot.com/
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,Kto nie ryzykuje szampana nie pije" - idealne powiedzenie i moim zdaniem Van powinna zaryzykować. Tylko jeden rozdział i epilog?! No jak tak można!
    Mam przeczucie, że coś może stać się Ann, ale nie chce mi się w to wierzyć. Ogólnie bardzo dziwi mnie fakt, że Van i Gregor są tak blisko siebie. :o
    Andreas ojcem?! :O No to się porobiło.
    Czekam na następny i pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. I dlatego ja dziwiłam się że Vann wybaczyła jej po ostatniej akcji z ojcem, no kurwa Ann patrzy tylko na swój nos, czas to wkońcu zrozumieć, co to powiedział Gregor o niej to prawda, to prawda prawdziwa przyjaciółka nie zachowywałaby się tak, by się ciszyła szczęściem swojej przyjaciółki a nie mówiła jej że nie powinna bo znowu może być zraniona co było nie słuszne ponieważ nie znała Michaela.
    Pozdrawiam i całuje
    Weroooo.....

    OdpowiedzUsuń
  7. O kurde. *.* Nie wiem co mam napisać. To wspaniałe opowiadanie i szkoda że zaraz koniec ;c Jak to tak, tak szybko ;( A rozdział na prawdę wyjątkowy. Nie było to zbyt mądre posunięcie ze strony Ann -,- I szkoda że Van jej posłuchała, ale trzymam kciuki że nasza Van będzie z Michaela. Wydaje mi się że on nie miał wobec nie złych zamiarów. No czekam na nn. <3 Kocam :****

    Zapraszam do siebie : http://miloscjestwnaszychsercach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń