„Są tacy, którzy uciekają od cierpienia
miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo
kochać,
nikomu służyć, nikomu pomagać.
Taka samotność
jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka
od samego życia.
Zamyka się
w sobie.”
•••
-Chyba sobie żartujesz!- powiedziała,
patrząc z uśmiechem na parkiet, na którym tańczy pełno małych dzieci,
przebranych w różne kostiumy.
-Nie.-
odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej niż przed momentem. Mogłaby
godzinami patrzeć na jego roześmiane oczy.- Musimy nadrobić zaległości z
dzieciństwa.- dodał i zaraz po tym szarpnął dziewczynę na parkiet. Kołysali się
w rytm spokojnej, dziecięcej muzyki. Vanessa nie przestawała się uśmiechać,
podobnie jak sam Michael. Spodobał jej się jego pomysł, a to dawało mu ogromną
satysfakcję. Wtuliła się w tors chłopaka. Czuli się cudownie. Bardzo się
lubili, a może coś więcej? Pragnęli by ten stan trwał i trwał. Mimo, że prawie
się nie znali, obydwoje czuli już, że w ich życiu nastała przełomowa chwila, a
ich życie może w końcu będzie wyglądało bardziej normalnie. Inaczej. Może
dopadło ich zauroczenie? Ale zaraz… Przecież zauroczenie to iskierka do pożaru
ogromnej, namiętnej, niezniszczalnej miłości. Mieli na to realne szanse?
Wszystko co dobre, kiedyś musi się
skończyć, tak samo jak ich bal. ICH, ponieważ tylko oni byli na parkiecie,
mimo, że wśród nich tańczyło dziesiątki małych, poprzebieranych dzieci. Zarówno
On, jak i Ona nie potrafili zapomnieć o tym magicznym wieczorze. Już na drugi
dzień, zaraz po przebudzeniu się, Vanessa postanowiła odwiedzić Michaela.
Zdawała sobie sprawę, że jest jeszcze wczesna pora; że chłopak ma może tysiące
innych rzeczy na głowie, ale nie zwracała na to większej uwagi. Potrzebowała
go. To była konieczność. On bardziej niż ktokolwiek potrafił sprawić, że Van
uśmiechała się. Przy nim czuła się lepszym człowiekiem. Po raz pierwszy od kilku miesięcy, czuła się
przy nim, taka… potrzebna? Czy to właściwe określenie jej uczuć? I tak, i nie. Wiedziała
jedno- potrzebuje Jego, nie wspomnień.
-Wyciągam cię na
spacer!- tak właśnie przywitała chłopaka, którego widocznie obudziła swoją
wizytą.- Jest 8.00 rano a ty jeszcze w piżamie? Sportowcy rano nie biegają czy
coś?- zapytała, widząc stojącego przed nią zaspanego chłopaka, mając również
przed oczami wspomnienia z czasów kiedy była jeszcze z Morgim, który budził się
zawsze rano by iść pobiegać.
-Biegają…-
odpowiedział ziewając.- Ale ja po bieganiu idę z powrotem spać.
-Ciekawe.- uniosła
swą brew.- Ubieraj się!- pogoniła chłopaka, który zniknął po chwili za
drzwiami, by po 10 minutach wyłonić się z nich z powrotem i pójść z dziewczyną
na spacer. Elektryzował go fakt, że to ona przyszła po niego pierwsza. Czyli
chyba musiał być dla niej nie tak całkiem nic nieznaczącym chłopakiem. Ale
imponowało mu to. Właściwie to Vanessa zrobiła dziś to, co on zamierzał
uczynić. Nieprzerwanie się uśmiechał, kiedy tylko spojrzał na dziewczynę
stojącą obok niego, która aktualnie opowiadała mu o muzyce, sporcie i innych
rzeczach, których może czasem i nie do końca słuchał, ale to przez to, iż nie
zawsze potrafił skupić się w jej towarzystwie.
-Już nie jesteś z
Morgim, prawda?- zdobył się na odwagę i zapytał dziewczynę, podczas ich wolnego
spacerku po parku. Znał doskonale odpowiedź, jednakże był bardzo ciekawy
dlaczego, tak idealny w jego oczach, związek się rozpadł. Często, kiedy widział
ich razem, zastanawiał się jak to jest, że dwoje ludzi potrafi się tak idealnie
dobrać.
-No nie…-
przyznała smutno. Nie miała ochoty opowiadać o tym nikomu. Wspomnienia bolały,
ale wiedziała, że Michael nie pytał o to bez powodu, a na pewno znał odpowiedź
na zadane przez siebie pytanie, chciał pewnie tylko poznać więcej szczegółów.-
Rzucił mnie dla Caroline.
-Wow…- pisnął
cienko, co zdziwiło Vanessę.- To teraz spotka go niezła kara, właśnie w postaci
Caroline. Ma charakterek.
-Zdążyłam się już
o tym przekonać…- przyznała tonem, który wyraźnie wyrażał, że żałuje, iż
poznała skoczkinię.
-To przez nią był
ten artykuł w gazecie?- zapytał nieśmiało. Van podniosła tylko wstydliwie wzrok
a zaraz potem go spuściła na ziemię. Wstydziła się nadal. Ciągle miała
wrażenie, że ludzie to wszystko doskonale pamiętają i już nigdy tego nie
zapomną.- Przepraszam. Nie powinienem pytać.- powiedział smutno, widząc zmieszanie
dziewczyny.
-Nie,
niepotrzebnie…- zaczęła, ciężko wzdychając.- Naszą kłótnię podsłuchał pewien
dziennikarz, potem los sprawił, że zaprzyjaźniłam się z nim i obiecał mi nie
publikować artykułu, ale…- zrobiła pauzę.- On źle odczytał naszą znajomość i
potem w zemście opublikował artykuł… A co ja zrobiłam?- zapytała siebie.-
Wyjechałam do Niemiec, jak ostatni tchórz. Zawsze kiedy pojawiają się problemy,
ja uciekam… Jestem żałosna, wiem… Ale też tam odnalazłam na chwilę swą
przystań. Śpiewałam krótko w zespole… Myślałam, że już wszystko wróciło do
normy…
-To dlaczego
wróciłaś?- zapytał szczerze, widząc, że dziewczyna całkowicie się przed nim
otwarła.
-Musiałam
zaopiekować się przyjaciółką.- odpowiedziała krótko, a wypowiadając słowo
„przyjaciółką”, miała przez chwilę ochotę powiedzieć, iż opiekowała się
siostrą. Jednakże to, wiązałoby się z opowiadaniem historii o jej oprawcy a na
to już nie miała kompletnie siły.- A co działo się z tobą przez te lata?
-No wyprowadziłem
się z rodzicami do Hinzenbach i tam zacząłem właśnie trenować skoki.-
podsumował szybko.
-Tyle?- zdziwiła
się.- A co z twoją siostrą? Pamiętam ją jak była takim małym szkrabem i
przychodziła razem z twoją mamą odprowadzić cię do przedszkola.
-Zakon…-
powiedział krótko.
-Co „zakon”?-
zapytała zdezorientowana.
-Wstąpiła do
zakonu. Rodzice nie mogli się z tym pogodzić, ale cóż mogli zrobić? Jest dorosła
i sama decyduje o sobie.- widać było, że niechętnie opowiadał o siostrze, więc
Vanessa już nawet nie starała się naciskać, by chłopak powiedział coś więcej.-
Van, muszę lecieć. Niedługo wyjeżdżamy na konkurs, a muszę jeszcze dopakować
parę rzeczy.- przyznał smutno. Naprawdę nie chciał żegnać się z Vanessą. Za
dobrze mu się z nią rozmawiało. Na koniec nie mógł odmówić sobie odprowadzenia
dziewczyny do domu i dopiero zdecydował się –z trudem- opuścić dziewczynę,
przed tym jeszcze składając na jej czole czuły całus. Jechał teraz na konkurs z
jednym celem w głowie- podium. Podium dla Vanessy. A ona, ledwo co straciła z
oczu Michaela, już chciała, aby konkurs dobiegł końca i chłopak do niej wrócił.
Z podekscytowania nie mogła usiedzieć w domu. Próbowała ugotować obiad,
posprzątać dom czy też zrobić generalne porządki w szafkach, lecz wszystko
paliło jej się w rękach. Wymyśliła w końcu, że pójdzie do Ann. Miała nadzieję,
że kiedy powie o swoich uczuciach głośno, to wszystko się wewnątrz niej ugasi i
będzie mogła normalnie przetrwać weekend.
-Ann! Nie
uwierzysz!- wpadła do domu przyjaciółki, mówiąc.
-Co się stało?-
Ann ociężale podniosła się z kanapy. Była już na przełomie 7-8 miesiąca ciąży.
-Michael!-
krzyknęła, po czym usiadła na miękkim fotelu w salonie, nieprzerwanie się
uśmiechając.- On jest taki cudowny! I słodki, i w ogóle… A kiedy jestem przy
nim serce bije mi coraz szybciej!- mówiła ciągle podekscytowana. Ann spoglądała
tylko na nią martwo. Domyślała się, że Vanessa chyba znowu się zakochała. A co jeśli
znowu się sparzy? Doskonale wiedziała, jak Vanessa przeżyła rozstanie z Morgim…
Tyle przeżyła; dopiero teraz podbudowała się i teraz miał to zniszczyć jakiś
Michael? Miała poczucie, że nie pozwoli Van znowu cierpieć oraz, że musi
sprowadzić przyjaciółkę na ziemię. W pewnym sensie czuła na sobie ten
obowiązek…
-Van, zejdź na
ziemię…- zaczęła, wzdychając ciężko, co było spowodowane faktem, że zaraz
właśnie miała zburzyć wszelkie marzenia i wyobrażenia swojej najlepszej
przyjaciółki, które trzymały ją właściwie przy życiu.
-Wczoraj zabrał
mnie na tańce…- zagalopowała się, lecz po chwili Vanessa spostrzegła się, że
Ann mówiła o czymś kompletnie innym niż ona.- Co masz na myśli?- zapytała
podejrzliwie, nic nie rozumiejąc.
-Nie pamiętasz już
jak było po rozstaniu z Thomasem?- zaczęła swój monolog.- Albo z Karlem? Ty
myślisz, że ja nie widziałam, że chodzisz smutna, przygnębiona i myślami jesteś
przy nim a nie tutaj. Widziałam to. Co będzie jeśli teraz Michael cię zrani,
Van?- ciężko wykrztusiła te słowa z gardła. Vanessa natomiast nadal siedziała
naprzeciwko niej, tępo wpatrując się w dziewczynę. Biła się z własnymi myślami
i uczuciami. Gwałtownie wstała i szybkim marszem, opuściła dom przyjaciółki.
Ciągle stała przed klasztorem, zastanawiając się czy na pewno chce to zrobić. Ba, nie chciała. Coś wewnątrz dziewczyny szarpało ją właśnie do środka, ale… Przecież to nie jest jej powołanie. Nadszedł czas, kiedy się w końcu otrząsnęła. Co ona chciała zrobić? To byłoby kompletne szaleństwo i samolubstwo z jej strony, a przede wszystkim- to byłaby kolejna ucieczka przed problemami i uczuciami, które ją nękały. Postanowiła postąpić tak, jak mówiła Ann. Odsunie się w cień. Nie da się po raz kolejny zranić. Owszem, nie miała pewności, że Michael ją zrani, ale już nie miała sił ani ochoty ryzykować. Każdego dnia bać się zranienia ze strony płci przeciwnej. Całkowicie urwała wszelki kontakt ze skoczkiem. Pragnęła przerwać tą znajomość, nim zajdzie za daleko. O ile już nie zaszła… Nie odbierała telefonów, nie opisywała na smsy. A kiedy skoczkowie wrócili już do kraju, co krok patrzyła czy nie ma gdzieś obok niej Michaela. Czy przypadkiem za rogiem na ulicy nie spotka Michaela… Cierpiała, ale to było takie wymuszone cierpienie. Takie, które jak przejdzie już więcej się nie powtórzy. A jak on na to wszystko reagował? Dzwonił, pisał- bezskutecznie. Kompletnie nie potrafił zrozumieć postępowania Van. Przed jego wyjazdem wydawało mu się, że nie jest jej do końca obojętną osobą…
***
-Czy
Ty do cholery jasnej do wszystkiego musisz się wtrącać!- Gregor
naskoczył na Ann, zaraz po rozmowie, którą blondynka przeprowadziła z
Vann. Jakim cudem ją słyszał? Ann zapomniała rozłączyć się z Gregorem,
kiedy rozmawiali przez internet. Austriak widział wszystko. Widział
reakcję Vanessy. Widział Jej cierpienie, zawód i smutek na twarzy.
Poczuł ukłucie w sercu.
-Podsłuchiwałeś?- zirytowała się, kiedy spostrzegła się, że zapomniała rozłączyć się z partnerem.
-Nawet jeśli tak, to co?- warknął.- Jak mogłaś powiedzieć Vanessie coś takiego?! Jak?! Dziewczyna chce w końcu ułożyć sobie normalnie życie albo chociaż spróbować i w czym Ci to przeszkadza?! Ona nigdy w życiu nie powiedziałaby Ci czegoś takiego! Nigdy!- powtórzył jeszcze głośniej.- Zastanów się czy Ty w ogóle potrafisz być przyjaciółką dla kogokolwiek! Bo ostatnio doskonale udowadniasz, że nie! Nie zasługujesz po prostu na przyjaciółkę, jaką jest Vanessa!- nie chciał tego powiedzieć, lecz nie potrafił już panować nad tym co mówi.
-Ty za to nie nadajesz się na ojca ani partnera.- odpowiedziała gorzko, kiwając niedowierzająco głową.- Żałuję, że to dziecko kiedykolwiek się pojawiło i że jest już za późno, aby to zmienić.- kontynuowała swój monolog.- Najlepiej byłoby jakbym Cię nigdy w życiu nie poznała.- mówiła z łatwością, która zdecydowanie najbardziej raniła Austriaka.- Ale jak już wspomniałam, czasu nie da się cofnąć. Ale obiecuję Ci, że nie tak łatwo będzie Ci się spotykać z małym.- rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i zerwała połączenie.
Właściwie od późnego popołudnia do rana, błąkała się bezsensownie po mieście.
Nie miała nawet ochoty wracać do domu, mimo, że była kompletnie wycieńczona.
Zważając na fakt, iż tyle czasu myślała nad tym wszystkim, doszła tylko do
jednego wniosku- Ann miała rację. Nie może ponownie zaufać i zaangażować się. To
by ją mogło dobić… Bała się, że po ponownym rozczarowaniu, nie odbije się od
dna. Jednocześnie, odzywał się w niej głos, że ona pragnie bliskości i więzi z
drugim człowiekiem… Potrzebowała kogoś, jak wody i powietrza do życia.
Wystarczyło jej przecież pięć minut w towarzystwie Michaela, by była szczęśliwa
przez resztę dnia. Pragnęła tego bałaganu, który w życiu kobiety, dostarcza
mężczyzna. To najgorsze starcie… Walka między tym co czujesz, a tym co wiesz… Ostatecznie wygrał rozum, który postanowił, że
Van zerwie kontakty z uroczym blondynem. Czuła, że się do niczego kompletnie
nie nadaje. Myśl o braku kontaktów z Michaelem bolała, ale taka była szara
rzeczywistość. Nie chciała po raz kolejny żałować i zawieść się na kimś.
Wyjście było chyba tylko jedno z tej sytuacji… Może trochę szalone i
nieodpowiedzialne, ale czy ona miała coś do stracenia? Rodzinę? Chłopaka? Nie.
Z ciężkim sercem stała pod klasztorem z zamiarem w głowie wejścia za chwilę do
środka. -Ty za to nie nadajesz się na ojca ani partnera.- odpowiedziała gorzko, kiwając niedowierzająco głową.- Żałuję, że to dziecko kiedykolwiek się pojawiło i że jest już za późno, aby to zmienić.- kontynuowała swój monolog.- Najlepiej byłoby jakbym Cię nigdy w życiu nie poznała.- mówiła z łatwością, która zdecydowanie najbardziej raniła Austriaka.- Ale jak już wspomniałam, czasu nie da się cofnąć. Ale obiecuję Ci, że nie tak łatwo będzie Ci się spotykać z małym.- rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie i zerwała połączenie.
***
Ciągle stała przed klasztorem, zastanawiając się czy na pewno chce to zrobić. Ba, nie chciała. Coś wewnątrz dziewczyny szarpało ją właśnie do środka, ale… Przecież to nie jest jej powołanie. Nadszedł czas, kiedy się w końcu otrząsnęła. Co ona chciała zrobić? To byłoby kompletne szaleństwo i samolubstwo z jej strony, a przede wszystkim- to byłaby kolejna ucieczka przed problemami i uczuciami, które ją nękały. Postanowiła postąpić tak, jak mówiła Ann. Odsunie się w cień. Nie da się po raz kolejny zranić. Owszem, nie miała pewności, że Michael ją zrani, ale już nie miała sił ani ochoty ryzykować. Każdego dnia bać się zranienia ze strony płci przeciwnej. Całkowicie urwała wszelki kontakt ze skoczkiem. Pragnęła przerwać tą znajomość, nim zajdzie za daleko. O ile już nie zaszła… Nie odbierała telefonów, nie opisywała na smsy. A kiedy skoczkowie wrócili już do kraju, co krok patrzyła czy nie ma gdzieś obok niej Michaela. Czy przypadkiem za rogiem na ulicy nie spotka Michaela… Cierpiała, ale to było takie wymuszone cierpienie. Takie, które jak przejdzie już więcej się nie powtórzy. A jak on na to wszystko reagował? Dzwonił, pisał- bezskutecznie. Kompletnie nie potrafił zrozumieć postępowania Van. Przed jego wyjazdem wydawało mu się, że nie jest jej do końca obojętną osobą…
-Dzień dobry!- przywitał ją pewnego
ranka, gdy wychodziła do pracy. Wiedział, że inaczej nie porozmawia z
dziewczyną, więc postanowił się pofatygować do niej. Stał pod jej drzwiami od
czwartej rano. Gdyby zadzwonił do drzwi, prawdopodobnie nie otworzyłaby mu,
widząc, że to właśnie on stoi za drzwiami.
-Co ty tutaj
robisz?- wysapała wystraszona, widząc tak bardzo blisko siebie Michaela. Nie
miała pojęcia co myśleć, co robić… Tak bardzo tego unikała a on i tak ją
dopadł. Kompletnie ją sparaliżowało. Uciekać? Nie da rady… Znajdowała się w
potrzasku. Co teraz miała mu powiedzieć? Znała dokładnie przyczynę jego wizyty,
tylko… Ona sama za bardzo nie potrafiła się z tego wytłumaczyć przed samą sobą.-
Muszę iść do pracy…- pisnęła, by spróbować się jakoś z tego wszystkiego
wykręcić. Musiała chociaż spróbować iść na skróty…
-Nie…- zastąpił
jej drogę, zbliżając ją jeszcze bliżej do siebie.- Co się dzieje? Zrobiłem coś
nie tak?
-Michael…-
westchnęła ciężko.- Problem tkwi we mnie, nie w tobie…- mówiła, a w jej oczach
gromadziły się łzy.
-Wytłumacz mi.-
zbliżył dziewczynę jeszcze bliżej siebie, gdy próbowała wyrwać się z jego
uścisku. Dzieliły ich milimetry. Nawzajem czuli swe oddechy.
-Boję się…-
wyszeptała cichutko. Michael nic nie powiedział. Wysłał jedynie dziewczynie
pytające spojrzenie. Z tymi słowami, wszystko zrobiło się jeszcze bardziej mniej jasne w jego głowie i wizji świata.-
Boję się, że ktoś mnie znowu zrani…- dodała, ochrypłym i również cichym
głosikiem. W tej chwili uścisk, w którym trzymał ją chłopak, stracił na sile.
Stali chwilę milcząc i wymieniając wzajemnie spojrzenia. On czuł się tak strasznie
zażenowany i zrozpaczony… Początkowo nie wierzył w to, co słyszy…
-Naprawdę masz
mnie za takiego?- powiedział, po czym odszedł z gorzkim wyrazem twarzy.
Rozumiał, że Vanessa, po tym co przeszła, ma prawo bać się nowego związku, ale
nie potrafił już wyjaśnić sobie, dlaczego ona
ma właśnie jego osobę, jako łamacza dziewczęcych serc. Kiedy chłopak
zniknął już z oczu Vanessie, zsunęła się po drzwiach, po czym wybuchła
rozpaczliwym i donośnym płaczem. Chłopak taki jak Michael już nigdy mógł nie
pojawić się w jej życiu. Zraniła go… Wyraz jego oczu… Patrzyła na swoje ręce,
nie przestając płakać. Ciągle zadawała sobie pytanie: „Dlaczego?” Czemu to ona
musiała ranić kogoś i to nawet nieświadomie? Thomas miał kiedyś rację… Ona jest
potworem. Przestała odczuwać jakiekolwiek ludzie uczucia. Ale do tego przyczynił
się właśnie po części Morgi… To on „Odjeżdżając, niechcący potrącił jej duszę”…
Pod wpływem chwili ruszyła w drogę do Ann. W tej chwili to właśnie ją obwiniała
za to wszystko, co się wokół niej działo. Za to, że po raz kolejny
znienawidziła swoją osobę… Ciągle płacząc, szła zachłystując się zimnym
powietrzem.
-Dziękuję!-
krzyknęła na powitanie.- Dzięki tobie zniszczyłam sobie po raz kolejny życie!-
wykrzyczała, bez pretensji, lecz z wyraźnym żalem i zrezygnowaniem w głosie, po
czym od razu wyszła z domu przyjaciółki, nie czekając nawet na jej odpowiedź.
Słowa przyjaciółki, zakłuły Ann jak szpilka wbita w palec. Zaskoczyła ją i to
niesamowicie, taką reakcją. Nie powinna
się była wtrącać i żałowała tylko, że tak późno to zrozumiała. Za późno. Po
fakcie, kiedy już niczego nie dało się naprawić. Nie znała przecież tego
chłopaka a nie każdy osobnik płci męskiej jest łamaczem serc. Nie mogła
przeżałować, że Vanessa może po raz kolejny, i to właśnie przez nią, straciła
szansę na szczęście. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła płakać, wprost
przeciwnie do Vanessy. Każda łza paliła jej powieki i policzek, po którym
spływała. Nie poszła do pracy, bo najzwyczajniej w świecie nie była w stanie
pokazać się na oczy kolegom z pracy.
Zadzwonił jej telefon. Dwa początkowe sygnały zignorowała, ale potem
postanowiła już odebrać, gdyż ktoś uporczywie się do niej dobijał. Nie
wtrzymała.
-Tak?!- krzyknęła
do telefonu rozdrażniona, nie wiedząc, że owy telefon może zmienić jej całe
dotychczasowe życie.
Dzwonił agent jednej z wytwórni muzycznej z propozycją dla niej, by nagrała muzykę do jakiegoś nowego filmu. Nie wierząc nadal w słowa mężczyzny, na początku pomyślała, że ktoś stroi sobie z niej żarty, lecz kiedy usłyszała więcej szczegółów dotyczących tej propozycji, nie miała już cienia wątpliwości.
Dzwonił agent jednej z wytwórni muzycznej z propozycją dla niej, by nagrała muzykę do jakiegoś nowego filmu. Nie wierząc nadal w słowa mężczyzny, na początku pomyślała, że ktoś stroi sobie z niej żarty, lecz kiedy usłyszała więcej szczegółów dotyczących tej propozycji, nie miała już cienia wątpliwości.
-Tak!- krzyknęła
wesoło przez telefon, urywając mężczyźnie wpół zdania. Ta propozycja spadła jej
jak z nieba. Miała dosyć już kancelarii i tony papierów, które musiała
wypełniać. Zamiast tego- muzyka, śpiew. Coś pięknego i niesamowitego, wręcz.
Stanęła w miejscu i przez chwilę znajdowała się na środku chodnika, patrząc
przed siebie i nadal nie mogąc uwierzyć w to, co przed momentem stało się
faktem. Uśmiechała się promiennie a ludzie omijający ją, trącali dziewczynę co
jakiś czas, patrząc jak na kompletną wariatkę. W jednym momencie obróciła się
szybko na pięcie i wręcz pogalopowała na cmentarz. Pragnęła podzielić się tą
wiadomością z rodzicami. Pragnęła mocno wtulić się w ramiona ojca, tak jak za
dawnych lat dziecięcych i powiedzieć: „Jesteś ze mnie dumny, tato?”. Tylko
teraz na drodze stawało o wiele, wiele więcej przeszkód. Nie była już tą samą
małą Vanessą i przede wszystkim- jej rodzice teraz byli martwi. Przynajmniej
fizycznie, bo w jej sercu na zawsze pozostaną żywi. Widząc nagrobek swych
rodziców, poczuła, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Mówią, że śmierć bliskiej
osoby zawsze boli tak samo… Mylą się… Inaczej boli śmierć spowodowana ciężką
chorobą, niż zabójstwem z czyjejś winy. Miała sobie również za złe, że tak
dawno nie odwiedzała rodziców tutaj. Może po prostu nie miała odwagi? Dużo w
jej życiu się zdarzyło przez ten czas… Tak naprawdę ich śmierć była właśnie z
jej winy. Gdyby nie było jej, nie było by tyle problemów… Każdy miałby inne ,
lepsze życie… Bez niej… Spoglądając na zdjęcia swoich rodziców na czarnym
nagrobku, wspomnienia uderzyły w nią z niewyobrażalną siłą. Po raz kolejny
przeżywała to, co było kiedyś, tylko teraz z tą różnicą, że boleśniej, gdyż
miała świadomość, iż to już nigdy się nie powtórzy. Nic nie zdarzy się dwa
razy…
-Jesteście ze mnie
dumni?- szepnęła, ocierając łzę, która mimowolnie uwolniła się spod jej powiek.
Potem jeszcze tylko zapaliła znicz na grobie i udała się domu w czarnym
nastroju. Miała sobie za złe te wszystkie kłótnie, sprzeciwy rodzicom… Teraz
tyle by dała, aby jej matka sprowadziła ją w końcu na ziemię. Wypowiedzianych słów oraz czasu
już nie cofnie, ale dlaczego najbardziej żałuje się tego, czego już w żaden
sposób nie można poprawić?
-Hej Van…-
zauważyła na podejściu przed swoim domem Andreasa. Na siłę wysłała chłopakowi
uśmiech, po czym podbiegła do niego i po przyjacielsku uścisnęła go. Chyba nie
tylko po to, aby się z nim przywitać… Chciała, żeby ktoś pocieszył ją w tym
momencie. Tego teraz potrzebowała
-Świetnie, że
przyjechałeś.- powiedziała, lekko łamiącym się głosem, znajdując się w
objęciach chłopaka.
-Coś się stało?-
zareagował szybko, widząc jej zmieszanie.
-Nie.-
odpowiedziała pewnie.- Byłam na cmentarzu i zebrało mi się na wspomnienia.- po
raz kolejny wysiliła się na sztuczny uśmiech.- Dostałam propozycję nagrania
piosenki do filmu!- pochwaliła mu się szybko, po czym po raz kolejny dzisiaj,
wpadła w ramiona chłopaka. Nie chciała, aby widział jej łzy, które zaraz miały
z niej wypłynąć.
-To super!- pozwiedzał,
ale ton jego głosu nie do końca
przekonał Van.- Jak to się stało?
- Usłyszeli mnie
jak śpiewałam jeszcze w zespole Fritza i widocznie spodobałam się.- wyjaśniła
szybko, by potem chłopak nie miał już
okazji odbiegnąć od tematu, o który zaraz miała zamiar zapytać go Vanessa. -Co
jest?- zapytała podejrzliwie.
-Van…- westchnął-
Bo ja nie wiem już co mam robić…
- Od razu
wiedziałam, że coś jest nie tak… Co się stało?- przeraziła się.
-Bo ja… będę
ojcem…- ledwo wykrztusił.- Ja nie wiem kompletnie co mam robić…- ukrył twarz w
dłoniach i podparł głowę o kolana.- Kiedy rodzice się dowiedzą… Nie, to
wszystko nie miało tak wyglądać…
-Andreas!-
podniosła głos.- Jak to nie wiesz co masz robić?! Masz być teraz najlepszym
ojcem dla tego dzieciaka, który wkrótce przyjdzie na świat!- chłopak spojrzał na nią martwo. Naprawdę
myślał, że świat się skończył… Ona patrzyła na niego, ze świstem nabierając w
swe płuca powietrze. Po jego wzroku wywnioskowała, co chłopak chce jej
powiedzieć przez to spojrzenie.
-Van...
-Nie!- krzyknęła
jeszcze głośniej.- Leć do niej! Teraz! Nie pozwól usunąć jej dziecka,
zrozumiane?! To najgorsze co można w takiej sytuacji zrobić.
Zaraz po tych
słowach, Andreas wybiegł szybko z jej domu. Nie chciał tracić nawet sekundy. Vanessa
bezwładnie opadła na kanapę. Wszędzie kłopoty… Wszędzie kłopoty… I co jest ich
przyczyną? Miłość… Miłość, którą trudno zdobyć, a łatwo stracić. Tą samą, którą trzeba udowadniać co dnia. Powoli
usypiała się, kiedy rozbudził ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzała na
wyświetlacz telefonu. Jej oczy ujrzały napis: „Gregor dzwoni”. Jeszcze chwilę
wpatrywała się w zdjęcie kontaktowe chłopaka. Pomyślała, że nie wyobraża sobie
właśnie jego z inną osobą, którą nie jest Ann. Taka miłość, która ich łączyła
zdarzała się bardzo rzadko. Często zazdrościła przyjaciółce, że posiada taki
skarb w postaci osoby, która ją naprawdę kocha, a teraz na dodatek będzie miała
dziecko. Czyli piękna rodzinna sielanka.
-Ann zaczęła
rodzić!- usłyszała zasapany głos chłopaka swojej przyjaciółki.- Właśnie wzięli
ją na salę!
Usłyszawszy to
wstała jak najszybciej i nie zamykając nawet domu za sobą, pojechała na pełnym
gazie do szpitala. Nie wiedziała, co ma czuć. Cieszyć się? Jeszcze za wcześnie…
Smucić? Przecież z cudu narodzin należy się radować. Szargały nią czyste
sprzeczności. Znała tylko jedyne swe uczucie- zmartwienie.
-
Gdzie ona jest?- wysapała ledwo, zbliżając się w kierunku Gregora, który
nerwowo chodził w kółko na szpitalnym korytarzu i niemal w tej samej chwili
zobaczyła Ann, która wieziona jest przez szereg lekarzy i pielęgniarek na łóżku
z kółkami do innej sali. Na początku, obydwoje zmartwili się, gdyż każde z nich
posiadało świadomość, że podczas samej ciąży nie było kolorowo, a tutaj mowa o
porodzie, lecz po jakimś czasie usłyszeli płacz dziecka. Spojrzeli zdumieni na
siebie, z oczami okrągłymi jak koraliki, ze zdziwienia. Nie wiadomo kogo serce
biło mocniej. Czy Gregora, czy Vanessy…
-Będziesz ojcem!-
rzuciła się na szyję szatynowi.- Będziesz ojcem!- krzyczała wesoła.
_____________________
Achhh. I rozpoczyna się ten
piękny weekend majowy. : 3
Udanego! :D
W związku z małą zmianą planów do końca został jeszcze tylko (albo aż) jeden rozdział + epilog. :) (Ann, wybacz...;*)
Jest też trochę dłuższy rozdział tak, aby odpokutować tamten poprzedni. ;p
Buziaki. ;***
Jest też trochę dłuższy rozdział tak, aby odpokutować tamten poprzedni. ;p
Buziaki. ;***
Pierwsza:D
OdpowiedzUsuńWiesz dobrze co myślę o tym rozdziale...
Powalił mnie na kolana , i czytałam z rozdziabioną buzią... dziwne...
Ann i Greg! - Nareszcie powiedziała mu to co zgadza się w zupełności z moimi przekonaniami!:D♥
Michi taki cudowny , jak anioł w każdym opowiadaniu....
A Van ? może w końcu będzie szczęśliwa..może.
I wiesz dobrze , że nie wybaczę !
Ann! < 3
aaa zapomniałabym!:D
OdpowiedzUsuńSzablon! Cudowny ♥!
Ann< 3
Dlaczego, dlaczego zerwała kontakt z Michaelem?! Według mnie pasowali do siebie. Wielka szkoda. I to wszystko przez to, że posłuchała Ann... Ehhh... dużo się komplikuje...
OdpowiedzUsuńAndreas ojcem? Ciekawie, ciekawie...
Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i Van będzie szczęśliwa. Chciałabym żeby była szczęśliwa z Michaelem, ale zobaczymy.
Cudoooowny rozdział *.*
Czekam na kolejny, pozdrawiam :*
Znów nie komentowałam, bo jestem po prostu patentowanym leniem. Leniem i tyle.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rozdziału, to jak zwykle cudowny, choć to powinnaś już wiedzieć :)
Zacznijmy od pytania - czemu kontakt z Michaelem został zerwany? Bo Ann tak powiedziała? To nie powód, żeby kończyć tak wspaniałą znajomość... No nic...
Wszystko powinno się ułożyć (mam taką nadzieję) ;*
Wynagradzając Ci brak moich komentarzy, oznajmiam wszem i wobec, że zostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :)
Szczegółowe informacje w najnowszym poście na http://sportowy-taniec.blogspot.com/
Buziaki ;*
,,Kto nie ryzykuje szampana nie pije" - idealne powiedzenie i moim zdaniem Van powinna zaryzykować. Tylko jeden rozdział i epilog?! No jak tak można!
OdpowiedzUsuńMam przeczucie, że coś może stać się Ann, ale nie chce mi się w to wierzyć. Ogólnie bardzo dziwi mnie fakt, że Van i Gregor są tak blisko siebie. :o
Andreas ojcem?! :O No to się porobiło.
Czekam na następny i pozdrawiam. :*
I dlatego ja dziwiłam się że Vann wybaczyła jej po ostatniej akcji z ojcem, no kurwa Ann patrzy tylko na swój nos, czas to wkońcu zrozumieć, co to powiedział Gregor o niej to prawda, to prawda prawdziwa przyjaciółka nie zachowywałaby się tak, by się ciszyła szczęściem swojej przyjaciółki a nie mówiła jej że nie powinna bo znowu może być zraniona co było nie słuszne ponieważ nie znała Michaela.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i całuje
Weroooo.....
O kurde. *.* Nie wiem co mam napisać. To wspaniałe opowiadanie i szkoda że zaraz koniec ;c Jak to tak, tak szybko ;( A rozdział na prawdę wyjątkowy. Nie było to zbyt mądre posunięcie ze strony Ann -,- I szkoda że Van jej posłuchała, ale trzymam kciuki że nasza Van będzie z Michaela. Wydaje mi się że on nie miał wobec nie złych zamiarów. No czekam na nn. <3 Kocam :****
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie : http://miloscjestwnaszychsercach.blogspot.com/