poniedziałek, 31 marca 2014

Pięć.



„Szu­kamy światła w ciem­ności,
pogrążając się w otępieniu życia,
aż w końcu od­ci­namy się od rzeczy­wis­tości
mu­rem roz­paczy i żalu.”

•••
Stała w bezruchu, wymieniając spojrzenia z nieznajomym, który nakrył ją na gorącym uczynku. Przez jej głowę przepływało tysiące myśli na sekundę. Wstydziła, bała się, czuła się upokorzona oraz poczuła swoją żałosność. Pod wpływem impulsu, zaczęła uciekać. Nikt nie jest właściwie w stanie określić co czuła.  W czasie ucieczki, wpadła na parę osób po drodze. Teraz nawet nie patrzyła gdzie biegnie bądź czy ktoś albo coś jest na drodze. Czuła się jakby miała klapki na oczach.  Nieznajomy ruszył w pościg za nią. Dlaczego musiała trafić na takiego przykładnego obywatela? Dlaczego nie mógł udać, że całej sprawy nie było? Nikomu nie zrobiła przecież nic złego… Ale… Czy kradzież jest dobra? Odpowiedź jest tylko jedna. Biegła, ile sił w nogach. Powoli traciła siłę, a przed oczami robiło się ciemno. Na dodatek dławiły ją łzy, które jak na złość nie przestawały kapać z jej oczu. Zatrzymała się, nie mogąc złapać już tchu. Kondycji też nie miała dobrej, ale do tego przyczynić się mogły wydarzenia z ostatniego czasu. Nie minęła chwila jak poczuła, że nieznajomy łapie ją w pasie.
-Zaraz będzie tu policja, złodziejko!- odezwał się gniewnie. Był to wysoki, rosły szatyn z niebieskimi oczami, niczym woda. Nie było szansy stawiać nawet najmniejszego oporu, gdyż jej próby z góry były skazane na niepowodzenie. A poza tym… I tak nie miała już więcej sił… Niedługo trzeba było czekać na przyjazd policji. Czuła jak się czerwieni. Było jej tak strasznie, niewyobrażalnie wstyd. Do czego ona potrafiła się posunąć? No do czego?! Kradzieży?! Byleby poczuć smak alkoholu w swoich ustach? Nie działo się dobrze… Wiedziała również, że teraz ciocia i wujek dowiedzą się o wszystkim. A Andreas? Co on może sobie pomyśleć? Ostrzegał ją. Ona nie posłuchała. Na dodatek, obraziła go na sam koniec ich rozmowy. Zastanawiała się jak mogła być tak lekkomyślna… To nie była ona. Nie poznawała samej siebie… Zabrali ją na komisariat. Wsadzili do jasnego, ciasnego pomieszczenia. Nie mogła przyznać się przed sobą, że to jest cela. Czuła się jak bandyta. Oślepiały ją jasne światła. Spędziła w areszcie noc. Nieprzespaną noc. Nieprzespaną oraz przepłakaną noc. Warto o tym wspomnieć. Ale co teraz było z jej łez? Nic. Czasu nie cofnie nawet miliony wylanych łez… Następnego dnia przyszedł po nią wujek razem z ciocią. Zerkali na nią ukradkiem, z obrzydzaniem i wstydem w oczach, tak jakby była intruzem. Tym razem skończyło się na grzywnie, jednak wolałaby chyba odbyć areszt. To milczenie w drodze powrotnej, spojrzenia, z których nie mogła nic odczytać… Ten straszliwy wstyd, który wypełniał jej ciało...  To było gorsze niż pobyt w areszcie… I tak było dwa dni. Dwa najgorsze dni w jej życiu. Nawet Andreas unikał rozmów z nią. Zasłużyła na to. To wszystko, to była jej wina. Powoli wykańczała się psychicznie. Zdawać by się mogło, że jej oczy przez ten czas stały się jakieś inne. Bardziej wyblakłe od wylanych łez?
-Przepraszam…- zaczęła nieśmiało, podczas obiadu. Musiała coś z tym zrobić i to na forum całej rodziny. Dłużej już nie mogła.- Przepraszam…- mówiła przez łzy.- Dziś wyjeżdżam i wracam do siebie. Już nie będę Wam robić kłopotów. Chcę Wam naprawdę bardzo podziękować za wszystko co dla mnie zrobiliście. Wujku, ciociu…- zwróciła się do nich.- Obiecuję, że oddam Wam co do grosza. Jeszcze raz dziękuję, że mnie przygarnęliście na ten czas. Przepraszam…- zaczęła płakać.- Tak strasznie mi głupio…- wstała, podeszła do cioci i mocno ją przytuliła. Kobieta odwzajemniła gest.
-No już spokojnie mała…- powiedziała czule, głaskając ją po włosach. Nie powiedziała jednak, że może zostać u nich na dłużej. Widocznie nie chciała tego, co dodatkowo zraniło Vanessę oraz wyraźnie rzuciło się dziewczynie w oczy.
-Andreas, możemy porozmawiać?- zapytała chłopaka, który wyraźnie tylko na to czekał. Miał w głowie gotowy monolog, który miał wygłosić Van, ale gdy doszło co do czego, nie był on potrzebny.
-I co?- powiedział pierwszy, kiedy on i Vanessa, znaleźli się na osobności.- Jesteś już zadowolona z siebie? Poza tym czego ode mnie chcesz? Jestem tylko „szczylem”.- zacytował słowa dziewczyny.
-Nie mów tak!- podniosła głos o dwa tony, w oczach ciągle błyszczały łzy.- Ja tak nie myślałam. Nie wiem nawet jak cię za to przepraszać… Ale ty musisz mi to wszystko wybaczyć… Tą niewdzięczność. Tyle dla mnie zrobiłeś, a ja…- zaczęła płakać jeszcze bardziej. Andreas, widząc co dzieje się z dziewczyną, przytulił ją mocno do siebie. Drżała. Cała złość na dziewczynę, która w nim buzowała, minęła. Wiedział, że to co mówi Nessi jest prawdą. Teraz nie miałaby nawet sił kłamać.
-Dobrze, już spokojnie…- mówił, głaskając jej włosy.- Mną się nie przejmuj. Nawet nie potrafiłbym być na ciebie zły…- próbował pocieszać dziewczynę, ale ona czuła, że on jednak ma do niej pewną urazę. Głęboko schowaną, ale zawsze. Tymczasem, czuła niepohamowaną ochotę na to, by zamoczyć swe usta w alkoholu. Próbowała jakoś przeciwstawić się pragnieniu. Spakowała się, sprzątała, na nic. Pragnęła odciągnąć swe myśli jak najdalej od napoju alkoholowego. Każda czynność, w której szukała zapomnienia, zdawała się na nic. Była naprawdę przerażona tym, co działo się z jej ciałem.
            Po powrocie do domu, wiedziała, że czeka ją ostre przesłuchanie rodziców. Jak im to wszystko wyjaśni? Jedno głupstwo, a potrafi tyle napsuć krwi człowiekowi. Było jej trudno również rozstać się z Andreasem. Nie zdążyła się nim do końca nacieszyć, a już musiała wyjeżdżać. Mogła o to wszystko jednak obwiniać tylko jedną osobę. Siebie samą.
-Vanesso, chodź tutaj do nas!- usłyszała żelazny ton matki na wstępie. Miała nadzieję, że uda jej się jakoś przemknąć obok rodziców tak, żeby jej nie zauważyli. Na próżno. Widać, że czekali na nią i to z niecierpliwością. Wstydzili się za córkę. Nie sądzili, że kiedykolwiek będzie w stanie narobić aż takich kłopotów. To nie była ich Vanessa. Nie urocza, grzeczna, uśmiechnięta Van, ale ze smutkiem i obłędem w oczach, dorosła, przygnębiona, mająca życie za nic, kobieta. Nie poznawali własnej córki. Z resztą… Vanessa również nie poznawała samej siebie, to jak mógłby to zrobić ktoś inny? To jak się zmieniła, było niepojęte. Najgorzej przyjmowała to wszystko matka. Miała sobie za złe, że zaniedbała córkę i ich wspólne kontakty. Że wiecznie chciała zrobić z niej gimnastyczkę, mimo że ona tak się przed tym wzbraniała. Żałowała niektórych słów, czynów. Była pewna, że to było cegiełką w budowaniu klęski jej córki. Nie powinna się obwiniać, ale już nie potrafiła.
-Jak mogłaś! Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo musieliśmy się za ciebie wstydzić! I jeszcze płacić grzywnę…- mówiła, a właściwie ciągle wrzeszczała mama Van. Spodziewała się bury i to porządnej, ale nie takiej. Wezbrały się w niej wszystkie skrajne emocje. Słyszeć takie słowa od własnej matki… Bolało. Bardzo ją to bolało.
-Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mi dyktować jak mam żyć!- nie wytrzymała.- Ciągle powtarzałaś mi jaka powinnam być bądź jaka nie jestem! Nie szanowałaś mojego własnego zdania i pasji. Nigdy ani razu nie pochwaliłaś mnie za nic! Kim ja dla ciebie właściwie jestem, co?! Przepraszam, że nie jestem twoim wymarzonym dzieckiem!- krzyczała z płaczem. Sama nie wiedziała, czemu to powiedziała na głos. Dotychczas, siedziało jej to tylko cichutko w głowie, nigdy w życiu nie myśląc, iż może to ujrzeć światło dzienne. Ale co miała poradzić, że  odczuwała właśnie takie a nie inne emocje?
-Van, spokojnie…- zabrał głos, do teraz milczący, ojciec dziewczyny.
-Nie, tato!- spojrzała na matkę zgorzkniałym wzrokiem.- Tak jest i tak będzie już na zawsze. Jeśli ciebie również zawiodłam, to przepraszam…- i wybiegła szybko z domu, zostawiając osłupiałych rodziców w salonie. Powiedziała w końcu to, co myślała naprawdę. Dawniej nawet w gniewnie nie odważyłaby się powiedzieć czegoś takiego. Zmieniała się w przeraźliwie szybkim tempie. Od razu wsiadła do swojego samochodu, po czym nie oszczędzając gazu, pojechała do Ann. Teraz to ona była dla Van jedyną podporą. Kimś, dla kogo mogła żyć. Ktoś w końcu musiał ją wysłuchać, zrozumieć. Ze strony dziewczyny nie obawiała się niczego. Była w końcu jej przyjaciółką…
-Jest Ann?- wpadła do domu Gregora w nerwach. Po zaledwie 5 minutach była już u swego celu. Tyle wystarczyło na wyładowanie swoich nerwów.
-Nie ma jej…- powiedział zaskoczony Gregor.- Wyszła do sklepu. Coś się stało?
-Jeszcze pytasz… Ja zawsze przychodzę z problemami!- burknęła trochę rozdrażniona, po czym usiadła na skórzanej kanapie w salonie. Patrząc na Gregora, uświadomiła sobie, że chłopak na pewno wie, co dzieje się teraz  Thomasem. To była jej szansa na udzielenie kilka odpowiedzi na niewyjaśnione w jej głowie pytania. Jej ciekawość co dzieje się u Thomasa, nie znała granic. Bo przecież mógł cierpieć tak samo jak ona teraz. A gdyby wiedziała… Gdyby wiedziała co by zrobiła? Prawdopodobnie poszłaby do chłopaka, po czym wszystko mu wybaczyła. Nadal go kochała, a teraz w takich chwilach potrzebowała go najbardziej… W chwilach, kiedy jej życie kompletnie się rujnuje…
-Co u Thomasa?- zebrała się w końcu na odwagę i zapytała, siląc się na kompletną obojętność. Chłopak wyraźnie zmieszał się. Co miał powiedzieć Vanessie? Że jej były ma już nową dziewczynę i jest szczęśliwy jak nigdy dotąd, podczas kiedy jej życie sięga powoli dna? Nie miał serca jej krzywdzić.
-A czy to ważne?- powiedział, lekko łamiącym głosem. Znajdował się w naprawdę fatalnym położeniu.- Napijesz się może wody, soku?- pragnął odciągnąć ten temat na jak najdalsze tory.
-Gregor…- zaczęła, ale przerwała jej Ann, która właśnie wróciła ze sklepu, z wypełnionymi aż po brzegi siatkami w ręce. Widzący to Gregor, w mgnieniu oka znalazł się przy dziewczynie i zabrał jej ciężkie reklamówki. Van rozczuliła się. Tak bardzo jej kogoś razem przypominali. Tak bardzo się kochali… Tak bardzo chciałaby mieć kogoś takiego przy boku… Mimowolnie wykrzywiła swe usta w krzywy uśmiech.
-Co się stało?- zapytała zdenerwowana Ann, przysiadając się do przyjaciółki.- Miałaś wrócić za jakiś miesiąc, dwa…
-Sprawy znacznie się skomplikowały…- powiedziała ochrypłym głosem, spoglądając na Gregora.
-To ja was zostawię same. Pójdę na siłownię.- rzucił szatyn i po chwili już go nie było.
-Van, w co się znowu wpakowałaś?!- pytała nerwowo. Vanessa ze wstydem i rozpaczą w głosie wszystko jej dokładnie opowiedziała. Nie pominęła żadnego szczegółu. Tylko jej wyznała wszystko szczerze jak na spowiedzi. Nie miała nawet pojęcia, że tak to brzmi, póki wszystkie te słowa nie padły z jej ust. Teraz wstydziła się jeszcze bardziej, nawet przed Ann, która patrzyła na nią pogardliwie, ale również ze współczuciem i troską w oczach.
-Popatrz!- powiedziała, włączając telewizor.- Większość z nich też kiedyś przeżyła zawód miłosny, ale jak widać nie popadli w alkoholizm, a dali sobie jakoś z tym radę, a ty co?- wskazywała dłonią na płaski ekran, w którym wyświetlał się obraz, gdzie pokazywano publiczność zgromadzoną pod skocznią na poprzednich zawodach skoków narciarskich. Ujęła jej twarz w dłonie i patrzyła głęboko w oczy.- Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Musisz tylko chcieć, kochana. Chcieć…- wyszeptała cichutko. Ann po raz kolejny pomogła Vanessie. Dzięki słowom przyjaciółki, przekonała się, że musi żyć dalej. Świat nie zatrzymał się w miejscu. Nie wiedziała po raz kolejny, jak odwdzięczyć się przyjaciółce. Co by było z nią, gdyby nie właśnie ona? Miała tylko ją… Wszyscy inny odeszli… Zawiedli…  A może i ona się do tego przyczyniła?
-Dziękuję…- powiedziała ckliwie. Wpatrywały się w siebie przez krótką chwilę z uśmiechem na ustach, kiedy Van nagle zorientowała się, że słyszy głos Thomasa dobiegający z telewizora. Odwróciła natychmiastowo wzrok. Nie myliła się. Wywiadu udzielał akurat Thomas, ale zaraz… Nie sam… Z jakąś szatynką u boku. Poczekała chwilę. Dziennikarz wypowiedział jej imię i nazwisko. Caroline Weber. W oczach Van w ułamku sekundy zebrały się łzy. Gorzkie do przełknięcia łzy. Cierpliwie czekała na dalsze słowa dziennikarza, w których okaże się, że to co myśli, jest może nie prawdą… Że się myli… Że to wszystko nie jest tak. A co Ann na to wszystko? Oniemiała. To się nazywało wyczucie czasu i pech w jednym…
-„Czy wy jaka para w życiu osobistym, rozmawiacie, lub trenujecie czasem razem? Rzadko zdarza się, aby sportowcy…”- padło z ust dziennikarza, przeprowadzającego z Thomasem i Caroline, wywiad. A przynajmniej tyle usłyszała. Spojrzała z obłędem w oczach na Ann. Oczach, które jakby po raz kolejny straciły sens życia. 
-To nie dzieje się naprawdę...- szepnęła ledwo słyszalnie Van. Blondynka patrzyła na swoją przyjaciółkę z przerażeniem. Kompletnie nie mogła przewidzieć jej reakcji. Zaczęła drżeć. Vanessa siedziała, tępo wpatrując się przed siebie, nie mogąc nabrać powietrza w swe płuca.W jednej chwili gwałtownie wstała i bez słowa wybiegła z domu przyjaciółki. Wsiadła za kierownicę i z piskiem opon odjechała. Ann, próbowała ją jakoś zatrzymać, nie posłuchała. Z każdą sekundą, jechała coraz szybciej. Tak dawała upust swoim emocjom. Kolejny raz w nieprawidłowy sposób… Nie mogła uwierzyć w to co się stało. W to co widziała. W to co słyszała. Jechała jeszcze szybciej. Miała wszystko głęboko gdzieś. Teraz była tylko ona, samochód, który ciągle przyśpieszał oraz Thomas, dla którego najwyraźniej nic wcześniej nie znaczyła.  W jednym momencie, zauważyła, jak ktoś nieoczekiwanie wpada jej pod maskę samochodu. Wdepnęła z impetem hamulec i dopiero wówczas dotarło do niej, co się stało.
__________________

Tym razem takie coś ode mnie. ^^ 
Dodałam wcześniej niż przypuszczałam, ale to przez to, że nie jestem pewna czy jutro udałoby mi się to zrobić. :3
Komentujcie! ;))
Całuję. ;**

niedziela, 30 marca 2014

Cztery.

„Rzeczy­wis­tość spa­da na nas jak deszcz, 
zmy­wając złudze­nia i tworząc kałuże, 
w których wielu z nas się topi.”


•••

Wyjechała. Nikt ani nic nie było jej w stanie zatrzymać. Jak najszybciej pragnęła uciec od miejsc, które boleśnie przypominały jej o Thomasie. To było jedyne racjonalne wyjście z tej głupiej sytuacji. Miała dosyć scen, które stawały jej przed oczami, kiedy spojrzała na cokolwiek w mieście... Każde miejsce miało swoją historię... Ale... To już minęło. Bezpowrotnie. Nigdy w życiu się już nie zdarzy... Czy na długo zamierzała wyjechać? Nie. Jak na razie na krótki czas, by 'podleczyć' się trochę ze zranionej miłości, lecz jak okaże się, że tam będzie żyło jej się lepiej, lżej i bez ciążących u boku wspomnień, zostanie. Zamierzała zatrzymać się u swojego kuzyna Andreasa. Nie była pewna, czy ciotka i wujek przyjmą ją ciepło, ale próbować trzeba i zanadto nie przejmowała się co oni mogą pomyśleć. Teraz była zmuszona zostać egoistką i myśleć o sobie. Była tak strasznie zdeterminowana w walce o lepsze życie, że chyba nikt i nic by ją przed tym nie powstrzymało. I tak nie miała nic do stracenia. Niczym nie ryzykowała. Najważniejsze już straciła… Mogła teraz jedynie tylko zyskać bardzo wiele i wznowić próbę powrotu do normalnego życia. Najgorsze było to, że nie wiedziała, jak ono wygląda. Czuła się jakby przed momentem przyszła dopiero na świat i od nowa go poznawała. Dziwne uczucie, zważając na fakt, że ma się ponad dwadzieścia lat.
            Na lotnisku ciepło przywitał ją  kuzyn. Tak dawno go nie widziała... Wydoroślał, stał się jakoś bardziej przystojny i męski. W dzieciństwie byli bardzo ze sobą zżyci i nie robiły dla nich większej różnicy kilometry, które ich niestety dzieliły. Kiedy dorośli, oddalili się od siebie. Dostrzegli jak wiele ich dzieli, po czym chyba przestali walczyć o swoją przyjaźń...
-Andi…- powiedziała na powitanie, po czym na widok kuzyna, rozpłakała się jak mała dziewczynka. Nie mogła uwierzyć, że znowu go widzi. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo tęskniła za chłopakiem. I w ogóle jak mogła o nim zapomnieć?  Wszystkie miłe wspomnienia wróciły. Wreszcie. Wreszcie wróciło coś pozytywnego z przeszłości... Wpadli sobie w ramiona. Przytulała go do siebie jak najmocniej się dało. Traktowała go zawsze jak brata, którego nigdy nie miała. Była jedynaczką, czego zawsze gorzko żałowała.
-Dawno cię u nas nie było.- odezwał się chłopak, odklejając się od Vanessy. Również cieszył się z wizyty kuzynki. Chciał wielokrotnie odwiedzić ją, czy też nawet zadzwonić, ale nie miał odwagi. Nie wiedział kim teraz jest Van. Już nie byli dziećmi. Żadne z nich nie wiedziało, jak to drugie wydoroślało. Co czuje, jakie jest... Przede wszystkim- czy pamięta. W drodze do domu chłopaka, żadne z nich nie mogło przestać mówić. Mieli sobie tyle do powiedzenia. To nie do pojęcia, że tak o sobie zapomnieli. Teraz każde z nich wiedziało, że takiego błędu drugi raz już nie popełnią. W domu Vanessa została ciepło powitana przez wujka i ciocię. Miała poczucie, że nie cieszą się za bardzo z jej wizyty, ale teraz nie chciała się tym przejmować. Byli na nią zdani w najbliższej przyszłości i nikt nie mógł na to nic poradzić. Egoistka? Raczej tak... Myślała przecież tylko o sobie, ale to życie posunęło ją do tego egoizmu.
                 -Czym zajmujesz się w Austrii?- zapytał wujek, podczas kolacji, spoglądając na dziewczynę spod swych okularów.
-Pracuję w kancelarii adwokackiej. Na razie jako asystenta, ale z czasem zamierzam zostać prawnikiem.- powiedziała pewnie. Zawsze miała jasno wyznaczone cele na przyszłość. W jej słowniku nie było słowa „może”. Było „na pewno”. „Tak”, bądź „Nie”. Należała do typów czystej perfekcjonistki.  Na każdą okazję miała dokładnie opracowany plan działania. Szkoda tylko, że nie zawsze potrafiła wszystkiego przewidzieć.
-Prawo…- powtórzył zadufany mężczyzna.- Ciężkie studia.
-Jakoś sobie na razie radzę dobrze… -pochwaliła się.- Lubię to…- i wtedy zaczęła się zastanawiać, czy to prawda. Podejrzewać można, że wcześniej wmawiała to sobie i z czasem sama w to uwierzyła. Prawo wybrała przez nacisk bliskich. Lubiła jedynie muzykę, ale to już minęło. Nie wróci. Nie mogła nawet o tym myśleć, że poświęciła pasję dla kogoś kto teraz wystawił ją do wiatru. Jednak zdawała sobie sprawę, że muzyka nie dałaby jej tak pewniej przyszłości jak prawo. Czyli jednak dobrze wybrała? To co działo się wewnątrz niej, przypominało wojnę z jej dwoma obliczami, rozsądek vs. serce. Które wybrać? Postawiła na rozum. Czy dobrze zrobiła? Okaże się w przyszłości...
-Dziś idę na imprezę…- zabrał głos Andreas.-Nessi, idziesz ze mną?- zwrócił się do Van. Uśmiechnęła się. „Nessi”, to tak nazywał ją dawniej. Kiedyś piekliła się kiedy ją tak nazywał, gdyż kojarzyło jej się to z potworem z Loch Ness- i nie tylko jej- ale teraz było miło to usłyszeć po latach. Czuła się tak błogo, jak już dawno się nie czuła. Miło było poczuć coś takiego.Coś w rodzaju ciepła, które ktoś lał na jej duszę... Tego, którego dawno już nie mogła zaznać...
-Tak, oczywiście!- zgodziła się iść na imprezę. Cieszyła się, że wyjdzie gdzieś się wyluzować. To było coś czego potrzebowała. Poznać nowych ludzi, potańczyć, zapomnieć za wszelką cenę. Po kolacji szybko włożyła na siebie czarne spodnie, również czarny podkoszulek i krótką, także czarną, dżinsową kurteczkę. W czarnym czuła się najlepiej. Nigdy nie chciała się wychylać przed szereg. Następnie wybrała nabijane ćwiekami botki, spięła włosy, wykonała makijaż i była gotowa do wyjścia. Przy drzwiach czekał już na nią Andreas. Wyglądał również oszałamiająco. Zrobił naprawdę na niej duże wrażenie. Nadal nie mogła uwierzyć, że z jej małego Andiego, wyrósł taki mężczyzna. Cóż… Prawda, że był przepadlisty, chudziutki, ale nie przepadała raczej za rodzajami mięśniaków. Skarciła się szybko, że myśli w taki sposób o swoim kuzynie i odezwała się:
-To gdzie ta impreza?
-U mojego kumpla…- odpowiedział szybko.- Taka mała domówka.
-Czy ja na pewno mogę iść?- zapytała niepewnie. W ostatniej chwili zaczęły ją dręczyć wątpliwości. Tego najbardziej nienawidziła u siebie.
-Pytałem kumpla i nie ma nic przeciwko.- uśmiechnął się promiennie.- A wręcz przeciwnie. Cieszy się, że przyjdziesz.
            Mówiąc „mała domówka”, Van miała nieco inne wyobrażenia. Na miejscu zobaczyła dom pełen młodzieży, mnóstwo alkoholu, głośną muzykę. Na początku czuła, że odstaje. Była święcie przekonana, że to nie dla niej, lecz po chwili przełamała pierwsze lody i wraz z Andreasem podeszła do jego kolegów, by ich poznać. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak dawno nie była na takiej imprezie z prawdziwego zdarzenia. Od razu otoczyło ją mnóstwo adoratorów. Kilka z nich znała jeszcze z dzieciństwa. Piła. Najpierw zaczęła od pierwszego drinka, a skończyło się na łypaniu kieliszka, po kieliszku. Taśmowo. Odkryła, że to sprawia, iż zapomniała o wszystkim co ją dręczyło. Zapomniała o Thomasie. Zapomniała o miłości. Odrzuconej, zranionej, cholernej miłości, która nadal się w niej tliła. Każdy kłopot znikał razem z wypitym kieliszkiem. I to był właśnie jej sposób na zapomnienie i ucieczkę od cierpienia. Po imprezie, na którą zabrał ją Welli, rutyną stało się, że wychodziła z domu wieczorem, a wracała późno w nocy kompletnie pijana. A mało z tym… Wracała w takim stanie, że nie mogła samodzielnie wejść do domu. Pomagał jej dzielnie Andreas, który czekał cierpliwie na każdy jej powrót. Wiedział, że jeśli jego rodzice dowiedzą się o tym, wyrzucą dziewczynę i ta będzie musiała wracać do Austrii. Alkoholizm, był rzeczą, którą oni traktowali naprawdę surowo. Narobiło by się  wiele niepotrzebnych kłopotów, które mogłyby jeszcze bardziej wybić dziewczynę z równowagi. Jednak miał już powoli tego dosyć. Każdy by miał. Sytuacja każdemu wymykała się powoli spod kontroli. Wielkimi krokami zbliżał się sezon. Sezon, był równoznaczny z ciągłymi wyjazdami, a podczas jego nieobecności nie będzie mógł pomagać Van. Najgorszy był fakt, że bezczynnie patrzył jak dziewczyna stacza się na samo dno. Piła, paliła, ćpała. Ona nie widziała problemu, Andreasowi spędzało to sen z powiek. Martwił się o nią i to poważnie. Co stanie się z Van, jeśli nie będzie kiedyś jego? Nawet sam nie chciał o tym myśleć. Doskonale znał stosunek swoich rodziców co tego typu spraw.
              -A dokąd się wybierasz?- zapytał, zbiegając po schodach, kiedy widział, jak Vanessa wychodzi na kolejny już w tym tygodniu, ostro zakrapiany, melanż.
-Muszę się wyluzować.- powiedziała szybko.- Może chciałbyś iść ze mną?
Zdenerwował się. Nie wiedział, czy wytrzyma utrzymać swoje nerwy na wodzy. Vanessa nie zauważała problemu. Ciągłe picie, ćpanie, palenie to był już dla niej spontan. Andreas obwiniał siebie po części za to wszystko. Zaczęło się to od imprezy, na którą to właśnie on ją zabrał. Ale nie miał prawa przecież siebie obwiniać. Vanessa była dorosła. Mogła robić co zechce. To oczywiste.
-Nie, nie chcę!- krzyknął.- Nie widzisz co się z tobą dzieje do cholery?! Praktycznie codziennie pijesz, palisz i ja jeszcze nie chcę wiedzieć co jeszcze robisz! Ogarnij się dziewczyno! Już nie mam zamiaru cię ciągle kryć przed rodzicami! Wnosić cię kompletnie zachlaną do domu każdej nocy!- nie wytrzymał. Van wpatrywała się w niego okrągłymi ze zdziwienia oczami. Słyszała coraz szybciej pulsującą krew w jej uszach. Kim on był, że chciał jej rozkazywać?! Jest dorosła i ma prawo robić co tylko jej się podoba. A może zabolał ją również fakt, że zdawała sobie sprawę co się z nią dzieje, a nie chciała tego przerywać?
-Słuchaj, szczylu!- zaczęła złośliwie.- Nie masz prawa mną rządzić i dyktować mi jak ma wyglądać moje życie, jasne?! Zostaw więc mnie i moje życie w spokoju!- wykrzyczała mu prosto w twarz i potem jak najszybciej wybiegła z domu jej wujostwa. Na początku uważała, że jej zachowanie było słuszne. Nikt nie ma prawa wtrącać się w jej życie- tak właśnie uważała. Była rozdrażniona, lecz po chwili wróciła ta dawna, stara, dobra, Vanessa. Ale  wróciła za późno... Jak mogła tak potraktować Andreasa? On się tylko troszczył, a ona potraktowała go jak skończona jędza bez serca. A może nie chciała dopuścić do siebie faktu, że do życia jest potrzebny jej alkohol? On był czasem bardziej potrzebny dziewczynie niż powietrze...  Bo tak było i dopiero teraz przyznała się do tego sama przed sobą. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? Miała poważny problem. Jednocześnie jej myśli odbiegły jeszcze dalej niż powinny. Zastanawiała się też co słychać u Thomasa. Tęskniła za nim. Strasznie tęskniła. Niewyobrażalnie tęskniła. A najbardziej pragnęła, żeby Morgi dał jej porządną burę, po której wróci w końcu do porządku. Natomiast chłopakowi, całkiem dobrze żyło się bez Vanessy. Owszem, pamiętał o niej, ale tęsknotą nie można było tego nazwać. Po zaledwie miesiącu, miał już dziewczynę. Tak, Caroline. W końcu dała się wplątać w sieć chłopaka. Ciekawe, co powiedziałby Thomas, gdyby dowiedział się o tym co się dzieje z Van. Czy była jeszcze bliska jego sercu? Raczej tak. Czasem towarzyszyła mu myślami. Właśnie. „Czasem”, w porównaniu  „zawsze” Vanessy, było niczym.  Mimo wszystko, przeżyli ze sobą spory kawałek czasu, którego nie dało się w żaden sposób anulować.
            Siedziała w parku. Nie przeszkadzał jej nawet wszechobecny mróz. Musiała sobie to wszystko jakoś uporządkować. Nie chciała iść na żadną imprezę. Nie dzisiaj. Nie miała najmniejszej ochoty na tłum ludzi i dudniącą na cały regulator muzykę. Brakowało jej tylko jednego. Jej nieodłącznego przyjaciela w ostatnim czasie. Alkoholu. Od pewnego czasu, to on był jej lekarstwem na wszystko. Tym, czego najbardziej potrzebowała. Jednak nie miała pieniędzy. Mijała półki, na których stały trunki różnego rodzaju. Patrzyła na nie jak na jakiś upragniony i poszukiwany od lat skarb. Z uporem ten widok ją kłuł w oczy.  Miała dosyć. Weszła zdecydowanym krokiem do sklepu, po czym ukradkiem schowała jedną puszkę piwa za swoją kurtką. Odwróciła się szybko w celu jak najszybszego wyjścia ze sklepu, kiedy zobaczyła, że cały czas obserwował ją jeden z klientów owego sklepu.  
____________________________
Witam. ;**
Czwóreczkę składam w Wasze ręce. ^^
I oczywiście pamiętajcie o jednej, jedynej zasadzie:
Czytasz? Komentuj! :D
Chociaż nie zdziwię się, jeśli Wam się nie spodoba...
Osobiście uważam, że ten rozdział to klapa. Kurcze, wizja była dobra, ale z wykonaniem już wyszło gorzej. ;c 
Do wtorku. ;))
Buziaki. ;**

czwartek, 27 marca 2014

Trzy.




„Nic tak nie pod­rażnia oczu 

jak wspomnienia.”


•••


Czuła ich dotyk na swoim ciele. Brutalny i bezczelny dotyk, który palił jej skórę.  Próbowała każdych możliwych sposobów, by wyrwać się objęć, w których ją przetrzymywali. Na nic. Sprawiała wrażenie muszki, którą ktoś złapał i potem dla przyjemności i tortur wyrywał jej skrzydełka.  Miała za mało sił w porównaniu do mężczyzn. Zdecydowanie za mało. Nie pomagał również fakt, że była całkowicie opadnięta z sił, zmarznięta na kość a na dodatek jej serce płakało i było w kompletnej rozsypce. W jednej chwili zburzyło się dosłownie wszystko, co się liczyło a teraz zdana była na pastwę jakiś opryszków, którzy powoli zaczęli odpinać guziki jej płaszcza. Czująca to dziewczyna, w jednym momencie powoli przerywała swój opór. Zabrakło sił… Jedyne co robiła to jeszcze bardziej dławiła się własnymi łzami. Nikt nie jest w stanie pojąć ile łez zmieszczą kobiece oczy…

-Zostawcie ją!- usłyszała, kiedy powoli godziła się ze swoim losem. Podniosła smutno wzrok. Zobaczyła wysokiego, szczupłego chłopaka z blond włosami oraz niebieskimi oczami. Od razu skojarzył jej się z Thomasem, chociaż był całkowicie inny i ponownie zawiodła się. Czyżby aż tak bardzo  chciała go zobaczyć? Zobaczyć i usłyszeć po raz kolejny z ust chłopaka „kocham cię”? No tak. To było jej największe pragnienie.- Dzwonię na policję!- zagroził, po czym wyciągnął szybko telefon komórkowy z kieszeni swych spodni. Oprawcy spojrzeli na niego niedowierzając, po czym puścili ją, co wzbudziło w niej niewiarygodne zdziwienie, ulgę….  Nie sądziła, że przestraszą się jakiegoś chuderlaka, bo trzeba było nazywać rzeczy po imieniu, a blondyn, który stał przed nią teraz, nie był typem mięśniaka. Stała chwiejnie, nadal nie wierząc, co o mały włos się nie stało. To jak się czuła nie są w stanie oddać żadne ludzkie słowa. Znajdowała się  naprzeciwko nieznajomego, wpatrując się w chłopaka, smutnym, ale wdzięcznym wzrokiem. Inaczej nie potrafiła wyrazić swojej wdzięczności... Gdyby nie on… Gdyby nie on, co było by z Vanessą?
-Dziękuję…- wyjąkała ledwo, a zaraz po tym wytarła swe łzy rękawem swojego wełnianego sweterka.
-Wszystko dobrze? Może wezwać pogotowie?- powiedział, zbliżając się do niej delikatnie i ostrożnie, by nie wystraszyć dziewczyny. Z wyczuciem, jakiego mało u mężczyzn.
-Nie, dziękuję…- powiedziała, chowając twarz w dłoniach. Teraz chciała jedynie wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim. Nawet o tym, że istnieje ktoś taki jak Vanessa Sauer… Zaraz… Ale ona przecież teraz nie miała miejsca zwanego „dom”. Jej dom był zawsze przy Thomasie.  Teraz była zmuszona wrócić do rodziców. Innego wyjścia nie miała, chyba że chciałaby rozważać jeszcze taką akcję jak most czy dworzec. Przerażał ją fakt, że zaczną się pytania rodziców, na które ona nie będzie miała siły odpowiadać, a może i nawet nie będzie znała na nie odpowiedzi. Dlaczego zerwaliście? Co się stało? Jak się trzymasz? Jesteś pewna, że sobie poradzisz? To było nie do uniknięcia.
-To może odwiozę Panią do domu?- zapytał, widząc przed sobą przerażoną dziewczynę.- Nie wygląda Pani za dobrze. Nie zostawię…
-Vanessa…- powiedziała ochryple, przerywając jednocześnie mężczyźnie swój monolog.- Nie żadna  Pani.- dodała, nadal będąc nieobecna duchem.
-To więc nie zostawię Cię, Vanesso.- dokończył, nieco bardziej zadowolony. W końcu dziewczyna, właściwie bez większych protestów, ustała i postanowiła skorzystać z pomocy Jakoba, bo tak miał na imię mężczyzna, który ją uratował. A może popełnił błąd? Może tak miało być, że miała stracić wszystko, włącznie z życiem, właśnie teraz? Może Jakob wmieszał się w sprawy przeznaczenia?Poza tym... Sama Van chciała już umrzeć. Umrzeć i to jak najokrutniejszą śmiercią. Nie chciała żyć... Chyba nawet nie potrafiła...
            Chciała wejść do domu rodziców bez robienia większej paniki, jednak nie udało się. Gdy jej matka zobaczyła ją w tak opłakanym stanie, nie pozwoliła jej uniknąć tłumaczeń. Ale czy ktokolwiek powinien się jej dziwić? Raczej nie. Każdy  rodzic martwi się o swoje dziecko tak czy siak, a dodając do tego fakt, że Vanessa nie wyglądała jak człowiek, miał nie pobudzić jeszcze bardziej niż zwykle tych zmartwień? Widok własnej córki w poszarpanym ubraniu, potarganymi włosami i zapłakanymi oczami oraz twarzy we krwi, miał nie wzbudzić w matce zmartwień? Odpowiedź była jedna, jasna i klarowna. Nie. Dla Van nie była to jednak miła rozmowa. Wszystko mówiła na przymus. Na dodatek nie miała tak dobrych kontaktów z mamą, by móc jej powiedzieć o wszystkim dokładnie i szczerze. Odpowiadała zdawkowo na pytania, zadawane przez matkę, co tą drugą wyraźnie z czasem drażniło, lecz nie dała tego odczuć córce. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby pomyślała, iż własna matka się od niej odwraca. W głowie huczało jej miliony niewyjaśnionych pytań a Vanessa nie garnęła się do odpowiadania na nie. Po półgodzinnej rozmowie już miała dosyć. Poddała się. Po odejściu córki do swojego pokoju, podparła rękami głowę i zaczęła płakać. Vanessa była jej jedynym dzieckiem i nawet jego nie potrafiła wychować w taki sposób, żeby czuła, iż matka z córką powinny być jak przyjaciółki.
            Na drugi dzień od razu z samego rana,  Vanessa pognała pędem do Ann. Wiedziała, że dziewczyna jeszcze pewnie będzie spać, ale musiała w końcu się komuś wyżalić. Całą noc płakała. Nie zmrużyła oka nawet na ułamek sekundy. Nie wiedziała jak teraz będzie wyglądać jej życie i ta nieświadomość oraz niewiedza co dalej z jej przyszłością, raniła. Bardzo raniła. Niszczyło ją także poczucie, że nie była wystarczająco dobra dla Thomasa. Dręczyło ją, że łudziła się, iż taka osobowość, jeden z najlepszych sportowców, będzie właśnie z nią. Ta głupia nadzieja i naiwność. Była tylko zwykłą, szarą, czasem dziwną dziewczyną.  On z kolei, też nie czuł się z tym wszystkim dobrze, że zostawił Vanessę w taki sposób, lecz nie rozpaczał zanadto po zerwaniu z Van. Przynajmniej nie tak, jak robiła to dziewczyna. Miał poczucie, że ich związek i tak chylił się powoli już ku końcowi i nic by tego nie uratowało. Nadal w głowie siedziała mu owa brunetka, która odwiedzała go każdej nocy w snach. Nie rozumiał sam siebie, ale szedł za głosem własnego serca. To ono było jego przewodnikiem w każdej sprawie i tylko jego słuchał. Szybko nawiązał bliższą znajomość z Caroline. Często spotykali się – a ściślej mówiąc Thomas nachodził ją- by porozmawiać o skokach. A przynajmniej tak było na początku. Potem nie dawał jej spokoju, dopóki ona nie dała mu szansy. I tutaj determinacji chłopakowi odmówić nie można było. Wielokrotnie, Caroline spławiała go, bądź dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Ten, nie poddawał się. Czuł słodki smak wolności, którego nie czuł jeszcze nigdy w swoim życiu i wiedział, że może wszystko. Jedno czy dwa niepowodzenia na pewno nie zniechęciłyby go.
            Natomiast Van nie mogła przyzwyczaić się do takiego stanu, że nie ma obok niej drugiej połówki. Nie była przyzwyczajona do faktu, że on jest daleko od niej. Wszystko co widziała, przypominało jej Thomasa. Dotkliwie kojarzyło jej się z niebieskookim blondynem. Każde miejsce w mieście, miało swoją, a właściwie ich, historię. Szła szybko do domu swej przyjaciółki. O niczym nie marzyła bardziej niż o tym by znaleźć się już w domu Ann, wyrzucić z siebie wszystko i w końcu nie powstrzymywać się od płaczu. Nie chciała płakać przy ludziach. Starała jak najbardziej zatuszować, że coś jest nie w porządku; że cierpi.
           -Jest 7.00 rano…- mówiła zaspana Ann na wstępie, widząc swoją przyjaciółkę pod swymi drzwiami- Co się stało?- rozbudziła się szybko, widząc w jakim stanie jest jej przyjaciółka.
Van, nic nie zdążyła powiedzieć, gdyż fala płaczu, która zbierała się od dłuższej chwili, uwolniła się. Wpadła w ramiona przyjaciółki. Ann przeraziła się. Jeszcze nigdy nie widziała Vanessy w takim stanie. Strasznie przejmowała się losem przyjaciółki. Były jak siostry, a nawet jeszcze bardziej sobie bliższe. Więź, która je łączyła była mało spotykana.
-Nie płacz, spokojnie maleńka…- próbowała jakoś uspokoić przyjaciółkę, gładząc przy tym jej włosy.
-Thomas mnie rzucił…- wyszlochała. Uścisk Ann, stracił na swojej sile. Wiedziała, że był mały kryzys w związku Vanessy i Thomasa, ale nie sądziła, że kiedykolwiek się rozstaną. To było niemożliwe.- Na dodatek jakaś banda oprychów się do mnie dobierała…- nie wiedziała, co było gorsze. Patrzyła na Van z przerażeniem, ale również z dumą i wrażeniem w oczach. Przyszła tutaj, a nie zamknęła się w sobie czy inne sprawy, które zdarzają się na co dzień. Była silniejsza niż każdy by mógł uważać. Nawet ona sama. Ann sądziła, że ona by tak nie potrafiłaby. Każdą klęskę traktowała sto razy bardziej, boleśniej. Chciała pocieszyć Vanessę, ale nie mogła dobrać odpowiednich słów. Kiedy tylko pomyślała sobie o Van i tych bandziorach… Ciarki przeszyły jej plecy. Zaczęła zarazem nienawidzić Morgiego. To on był według niej przyczyną tego wszystkiego. To on zostawił ją wtedy w parku w takim stanie… Przeszło ją dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec kłopotów Vanessy. Nie potrafiła bez niego żyć, wiedziała to doskonale… Bała się co będzie dalej z jej przyjaciółką. Siedziały już na kanapie, wymieniając wzajemnie spojrzenia, tak jakby każda z nich straciła sens życia, chociaż tak było tylko w przypadku jednej z tej dwójki. Na tym właśnie polega prawdziwa przyjaźń. Razem mimo wszystko.
-I co ja mam teraz robić?- przerwała ciszę, Vanessa. Naprawdę nie wiedziała. Była zagubiona jak mała dziewczyna, która właśnie poszła po raz pierwszy do przedszkola. Nie miała nawet własnego mieszkania. Owszem, mogła mieszkać u rodziców ile chciała, ale czuła, że długo nie pociągnie w taki sposób. Ciągłe wtrącanie się matki, czy też chociażby widok instrumentów w pokoju muzycznym taty, sprawiałby jej ból. Na dodatek to nieprzerwanie towarzyszące jej uczucie pustki…
-Może ucieknij na chwilę od tego wszystkiego…- poddała propozycję Ann. Także kompletnie nie wiedziała, co może doradzić przyjaciółce, lecz wówczas w głowie Van narodził się pewien plan. Nie wiedziała, czy dosyć dobry, lecz spróbować należy.Przynajmniej po to, aby nie żałować...
-Dziękuję.- powiedziała z entuzjazmem, po czym cmoknęła przyjaciółkę na pożegnanie i wybiegła. Szła szybko, tak że mało kto nie miałby problemów z dogonieniem jej. Teraz nabuzowana była planem, który przed momentem wpadł jej do głowy. Nie była pewna czy do końca uda jej się osiągnąć cel, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Wpadła pośpiesznie do domu. Zdecydowała się od razu powiedzieć o wszystkim rodzicom. Nie było czasu by zwlekać a kiedyś się dowiedzieć musieli.
-Mamo, tato…- zaczęła, biorąc głęboki oddech i patrząc na zaskoczonych rodziców.- Wyjeżdżam.
_____________________

Kurcze… Mam nadzieję, że nie zabiłam Was nudą… ;c
Komentujcie, moje kochane! ;*
Buziaki dla Was. ;* Do następnego, czyli do niedzieli. <3