„Szukamy światła w ciemności,
pogrążając się
w otępieniu życia,
aż w końcu odcinamy się
od rzeczywistości
murem rozpaczy
i żalu.”
•••
Stała
w bezruchu, wymieniając spojrzenia z nieznajomym, który nakrył ją na gorącym
uczynku. Przez jej głowę przepływało tysiące myśli na sekundę. Wstydziła, bała
się, czuła się upokorzona oraz poczuła swoją żałosność. Pod wpływem impulsu,
zaczęła uciekać. Nikt nie jest właściwie w stanie określić co czuła. W czasie ucieczki, wpadła na parę osób po
drodze. Teraz nawet nie patrzyła gdzie biegnie bądź czy ktoś albo coś jest na
drodze. Czuła się jakby miała klapki na oczach. Nieznajomy ruszył w pościg za nią. Dlaczego
musiała trafić na takiego przykładnego obywatela? Dlaczego nie mógł udać, że
całej sprawy nie było? Nikomu nie zrobiła przecież nic złego… Ale… Czy kradzież
jest dobra? Odpowiedź jest tylko jedna. Biegła, ile sił w nogach. Powoli
traciła siłę, a przed oczami robiło się ciemno. Na dodatek dławiły ją łzy, które
jak na złość nie przestawały kapać z jej oczu. Zatrzymała się, nie mogąc złapać
już tchu. Kondycji też nie miała dobrej, ale do tego przyczynić się mogły
wydarzenia z ostatniego czasu. Nie minęła chwila jak poczuła, że nieznajomy
łapie ją w pasie.
-Zaraz będzie tu
policja, złodziejko!- odezwał się gniewnie. Był to wysoki, rosły szatyn z
niebieskimi oczami, niczym woda. Nie było szansy stawiać nawet najmniejszego
oporu, gdyż jej próby z góry były skazane na niepowodzenie. A poza tym… I tak
nie miała już więcej sił… Niedługo trzeba było czekać na przyjazd policji.
Czuła jak się czerwieni. Było jej tak strasznie, niewyobrażalnie wstyd. Do
czego ona potrafiła się posunąć? No do czego?! Kradzieży?! Byleby poczuć smak
alkoholu w swoich ustach? Nie działo się dobrze… Wiedziała również, że teraz
ciocia i wujek dowiedzą się o wszystkim. A Andreas? Co on może sobie pomyśleć?
Ostrzegał ją. Ona nie posłuchała. Na dodatek, obraziła go na sam koniec ich
rozmowy. Zastanawiała się jak mogła być tak lekkomyślna… To nie była ona. Nie
poznawała samej siebie… Zabrali ją na komisariat. Wsadzili do jasnego, ciasnego
pomieszczenia. Nie mogła przyznać się przed sobą, że to jest cela. Czuła się
jak bandyta. Oślepiały ją jasne światła. Spędziła w areszcie noc. Nieprzespaną
noc. Nieprzespaną oraz przepłakaną noc. Warto o tym wspomnieć. Ale co teraz
było z jej łez? Nic. Czasu nie cofnie nawet miliony wylanych łez… Następnego
dnia przyszedł po nią wujek razem z ciocią. Zerkali na nią ukradkiem, z
obrzydzaniem i wstydem w oczach, tak jakby była intruzem. Tym razem skończyło
się na grzywnie, jednak wolałaby chyba odbyć areszt. To milczenie w drodze
powrotnej, spojrzenia, z których nie mogła nic odczytać… Ten straszliwy wstyd,
który wypełniał jej ciało... To było
gorsze niż pobyt w areszcie… I tak było dwa dni. Dwa najgorsze dni w jej życiu.
Nawet Andreas unikał rozmów z nią. Zasłużyła na to. To wszystko, to była jej
wina. Powoli wykańczała się psychicznie. Zdawać by się mogło, że jej oczy przez
ten czas stały się jakieś inne. Bardziej wyblakłe od wylanych łez?
-Przepraszam…-
zaczęła nieśmiało, podczas obiadu. Musiała coś z tym zrobić i to na forum całej
rodziny. Dłużej już nie mogła.- Przepraszam…- mówiła przez łzy.- Dziś wyjeżdżam
i wracam do siebie. Już nie będę Wam robić kłopotów. Chcę Wam naprawdę bardzo
podziękować za wszystko co dla mnie zrobiliście. Wujku, ciociu…- zwróciła się
do nich.- Obiecuję, że oddam Wam co do grosza. Jeszcze raz dziękuję, że mnie
przygarnęliście na ten czas. Przepraszam…- zaczęła płakać.- Tak strasznie mi
głupio…- wstała, podeszła do cioci i mocno ją przytuliła. Kobieta odwzajemniła
gest.
-No już spokojnie
mała…- powiedziała czule, głaskając ją po włosach. Nie powiedziała jednak, że
może zostać u nich na dłużej. Widocznie nie chciała tego, co dodatkowo zraniło
Vanessę oraz wyraźnie rzuciło się dziewczynie w oczy.
-Andreas, możemy
porozmawiać?- zapytała chłopaka, który wyraźnie tylko na to czekał. Miał w
głowie gotowy monolog, który miał wygłosić Van, ale gdy doszło co do czego, nie
był on potrzebny.
-I co?- powiedział
pierwszy, kiedy on i Vanessa, znaleźli się na osobności.- Jesteś już zadowolona
z siebie? Poza tym czego ode mnie chcesz? Jestem tylko „szczylem”.- zacytował
słowa dziewczyny.
-Nie mów tak!-
podniosła głos o dwa tony, w oczach ciągle błyszczały łzy.- Ja tak nie
myślałam. Nie wiem nawet jak cię za to przepraszać… Ale ty musisz mi to
wszystko wybaczyć… Tą niewdzięczność. Tyle dla mnie zrobiłeś, a ja…- zaczęła
płakać jeszcze bardziej. Andreas, widząc co dzieje się z dziewczyną, przytulił
ją mocno do siebie. Drżała. Cała złość na dziewczynę, która w nim buzowała,
minęła. Wiedział, że to co mówi Nessi jest prawdą. Teraz nie miałaby nawet sił
kłamać.
-Dobrze, już
spokojnie…- mówił, głaskając jej włosy.- Mną się nie przejmuj. Nawet nie potrafiłbym
być na ciebie zły…- próbował pocieszać dziewczynę, ale ona czuła, że on jednak
ma do niej pewną urazę. Głęboko schowaną, ale zawsze. Tymczasem, czuła
niepohamowaną ochotę na to, by zamoczyć swe usta w alkoholu. Próbowała jakoś
przeciwstawić się pragnieniu. Spakowała się, sprzątała, na nic. Pragnęła
odciągnąć swe myśli jak najdalej od napoju alkoholowego. Każda czynność, w
której szukała zapomnienia, zdawała się na nic. Była naprawdę przerażona tym,
co działo się z jej ciałem.
Po powrocie do domu, wiedziała, że
czeka ją ostre przesłuchanie rodziców. Jak im to wszystko wyjaśni? Jedno
głupstwo, a potrafi tyle napsuć krwi człowiekowi. Było jej trudno również
rozstać się z Andreasem. Nie zdążyła się nim do końca nacieszyć, a już musiała
wyjeżdżać. Mogła o to wszystko jednak obwiniać tylko jedną osobę. Siebie samą.
-Vanesso, chodź
tutaj do nas!- usłyszała żelazny ton matki na wstępie. Miała nadzieję, że uda
jej się jakoś przemknąć obok rodziców tak, żeby jej nie zauważyli. Na próżno.
Widać, że czekali na nią i to z niecierpliwością. Wstydzili się za córkę. Nie
sądzili, że kiedykolwiek będzie w stanie narobić aż takich kłopotów. To nie
była ich Vanessa. Nie urocza, grzeczna, uśmiechnięta Van, ale ze smutkiem i
obłędem w oczach, dorosła, przygnębiona, mająca życie za nic, kobieta. Nie
poznawali własnej córki. Z resztą… Vanessa również nie poznawała samej siebie,
to jak mógłby to zrobić ktoś inny? To jak się zmieniła, było niepojęte. Najgorzej
przyjmowała to wszystko matka. Miała sobie za złe, że zaniedbała córkę i ich
wspólne kontakty. Że wiecznie chciała zrobić z niej gimnastyczkę, mimo że ona
tak się przed tym wzbraniała. Żałowała niektórych słów, czynów. Była pewna, że
to było cegiełką w budowaniu klęski jej córki. Nie powinna się obwiniać, ale
już nie potrafiła.
-Jak mogłaś! Nawet
nie masz pojęcia, jak bardzo musieliśmy się za ciebie wstydzić! I jeszcze
płacić grzywnę…- mówiła, a właściwie ciągle wrzeszczała mama Van. Spodziewała
się bury i to porządnej, ale nie takiej. Wezbrały się w niej wszystkie skrajne
emocje. Słyszeć takie słowa od własnej matki… Bolało. Bardzo ją to bolało.
-Jesteś ostatnią
osobą, która ma prawo mi dyktować jak mam żyć!- nie wytrzymała.- Ciągle powtarzałaś
mi jaka powinnam być bądź jaka nie jestem! Nie szanowałaś mojego własnego zdania
i pasji. Nigdy ani razu nie pochwaliłaś mnie za nic! Kim ja dla ciebie
właściwie jestem, co?! Przepraszam, że nie jestem twoim wymarzonym dzieckiem!-
krzyczała z płaczem. Sama nie wiedziała, czemu to powiedziała na głos.
Dotychczas, siedziało jej to tylko cichutko w głowie, nigdy w życiu nie myśląc,
iż może to ujrzeć światło dzienne. Ale co miała poradzić, że odczuwała właśnie takie a nie inne emocje?
-Van, spokojnie…-
zabrał głos, do teraz milczący, ojciec dziewczyny.
-Nie, tato!-
spojrzała na matkę zgorzkniałym wzrokiem.- Tak jest i tak będzie już na zawsze.
Jeśli ciebie również zawiodłam, to przepraszam…- i wybiegła szybko z domu,
zostawiając osłupiałych rodziców w salonie. Powiedziała w końcu to, co myślała
naprawdę. Dawniej nawet w gniewnie nie odważyłaby się powiedzieć czegoś
takiego. Zmieniała się w przeraźliwie szybkim tempie. Od razu wsiadła do
swojego samochodu, po czym nie oszczędzając gazu, pojechała do Ann. Teraz to
ona była dla Van jedyną podporą. Kimś, dla kogo mogła żyć. Ktoś w końcu musiał
ją wysłuchać, zrozumieć. Ze strony dziewczyny nie obawiała się niczego. Była w
końcu jej przyjaciółką…
-Jest
Ann?- wpadła do domu Gregora w nerwach. Po zaledwie 5 minutach była już u swego
celu. Tyle wystarczyło na wyładowanie swoich nerwów.
-Nie ma jej…-
powiedział zaskoczony Gregor.- Wyszła do sklepu. Coś się stało?
-Jeszcze pytasz…
Ja zawsze przychodzę z problemami!- burknęła trochę rozdrażniona, po czym
usiadła na skórzanej kanapie w salonie. Patrząc na Gregora, uświadomiła sobie,
że chłopak na pewno wie, co dzieje się teraz
Thomasem. To była jej szansa na udzielenie kilka odpowiedzi na
niewyjaśnione w jej głowie pytania. Jej ciekawość co dzieje się u Thomasa, nie
znała granic. Bo przecież mógł cierpieć tak samo jak ona teraz. A gdyby
wiedziała… Gdyby wiedziała co by zrobiła? Prawdopodobnie poszłaby do chłopaka,
po czym wszystko mu wybaczyła. Nadal go kochała, a teraz w takich chwilach
potrzebowała go najbardziej… W chwilach, kiedy jej życie kompletnie się rujnuje…
-Co u Thomasa?-
zebrała się w końcu na odwagę i zapytała, siląc się na kompletną obojętność.
Chłopak wyraźnie zmieszał się. Co miał powiedzieć Vanessie? Że jej były ma już
nową dziewczynę i jest szczęśliwy jak nigdy dotąd, podczas kiedy jej życie
sięga powoli dna? Nie miał serca jej krzywdzić.
-A czy to ważne?-
powiedział, lekko łamiącym głosem. Znajdował się w naprawdę fatalnym położeniu.-
Napijesz się może wody, soku?- pragnął odciągnąć ten temat na jak najdalsze
tory.
-Gregor…- zaczęła,
ale przerwała jej Ann, która właśnie wróciła ze sklepu, z wypełnionymi aż po
brzegi siatkami w ręce. Widzący to Gregor, w mgnieniu oka znalazł się przy
dziewczynie i zabrał jej ciężkie reklamówki. Van rozczuliła się. Tak bardzo jej
kogoś razem przypominali. Tak bardzo się kochali… Tak bardzo chciałaby mieć
kogoś takiego przy boku… Mimowolnie wykrzywiła swe usta w krzywy uśmiech.
-Co się stało?-
zapytała zdenerwowana Ann, przysiadając się do przyjaciółki.- Miałaś wrócić za
jakiś miesiąc, dwa…
-Sprawy znacznie
się skomplikowały…- powiedziała ochrypłym głosem, spoglądając na Gregora.
-To ja was zostawię
same. Pójdę na siłownię.- rzucił szatyn i po chwili już go nie było.
-Van, w co się
znowu wpakowałaś?!- pytała nerwowo. Vanessa ze wstydem i rozpaczą w głosie
wszystko jej dokładnie opowiedziała. Nie pominęła żadnego szczegółu. Tylko jej
wyznała wszystko szczerze jak na spowiedzi. Nie miała nawet pojęcia, że tak to
brzmi, póki wszystkie te słowa nie padły z jej ust. Teraz wstydziła się jeszcze
bardziej, nawet przed Ann, która patrzyła na nią pogardliwie, ale również ze
współczuciem i troską w oczach.
-Popatrz!-
powiedziała, włączając telewizor.- Większość z nich też kiedyś przeżyła zawód
miłosny, ale jak widać nie popadli w alkoholizm, a dali sobie jakoś z tym radę,
a ty co?- wskazywała dłonią na płaski ekran, w którym wyświetlał się obraz,
gdzie pokazywano publiczność zgromadzoną pod skocznią na poprzednich zawodach
skoków narciarskich. Ujęła jej twarz w dłonie i patrzyła głęboko w oczy.-
Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Musisz tylko chcieć, kochana. Chcieć…-
wyszeptała cichutko. Ann po raz kolejny pomogła Vanessie. Dzięki słowom
przyjaciółki, przekonała się, że musi żyć dalej. Świat nie zatrzymał się w
miejscu. Nie wiedziała po raz kolejny, jak odwdzięczyć się przyjaciółce. Co by
było z nią, gdyby nie właśnie ona? Miała tylko ją… Wszyscy inny odeszli…
Zawiedli… A może i ona się do tego
przyczyniła?
-Dziękuję…-
powiedziała ckliwie. Wpatrywały się w siebie przez krótką chwilę z uśmiechem na
ustach, kiedy Van nagle zorientowała się, że słyszy głos Thomasa dobiegający z
telewizora. Odwróciła natychmiastowo wzrok. Nie myliła się. Wywiadu udzielał
akurat Thomas, ale zaraz… Nie sam… Z jakąś szatynką u boku. Poczekała chwilę.
Dziennikarz wypowiedział jej imię i nazwisko. Caroline Weber. W oczach Van w
ułamku sekundy zebrały się łzy. Gorzkie do przełknięcia łzy. Cierpliwie czekała
na dalsze słowa dziennikarza, w których okaże się, że to co myśli, jest może
nie prawdą… Że się myli… Że to wszystko nie jest tak. A co Ann na to wszystko?
Oniemiała. To się nazywało wyczucie czasu i pech w jednym…
-„Czy wy jaka para
w życiu osobistym, rozmawiacie, lub trenujecie czasem razem? Rzadko zdarza się,
aby sportowcy…”- padło z ust dziennikarza, przeprowadzającego z Thomasem i
Caroline, wywiad. A przynajmniej tyle usłyszała. Spojrzała z obłędem w oczach
na Ann. Oczach, które jakby po raz kolejny straciły sens życia.
-To nie dzieje się naprawdę...- szepnęła ledwo słyszalnie Van. Blondynka patrzyła
na swoją przyjaciółkę z przerażeniem. Kompletnie nie mogła przewidzieć jej
reakcji. Zaczęła drżeć. Vanessa siedziała, tępo wpatrując się przed siebie, nie
mogąc nabrać powietrza w swe płuca.W jednej chwili gwałtownie wstała i bez
słowa wybiegła z domu przyjaciółki. Wsiadła za kierownicę i z piskiem opon
odjechała. Ann, próbowała ją jakoś zatrzymać, nie posłuchała. Z każdą sekundą,
jechała coraz szybciej. Tak dawała upust swoim emocjom. Kolejny raz w
nieprawidłowy sposób… Nie mogła uwierzyć w to co się stało. W to co widziała. W
to co słyszała. Jechała jeszcze szybciej. Miała wszystko głęboko gdzieś. Teraz
była tylko ona, samochód, który ciągle przyśpieszał oraz Thomas, dla którego
najwyraźniej nic wcześniej nie znaczyła.
W jednym momencie, zauważyła, jak ktoś nieoczekiwanie wpada jej pod
maskę samochodu. Wdepnęła z impetem hamulec i dopiero wówczas dotarło do niej,
co się stało.
__________________
Tym razem takie coś ode mnie.
^^
Dodałam wcześniej niż przypuszczałam, ale to przez to, że nie jestem pewna czy jutro udałoby mi się to zrobić. :3
Dodałam wcześniej niż przypuszczałam, ale to przez to, że nie jestem pewna czy jutro udałoby mi się to zrobić. :3
Komentujcie! ;))
Całuję. ;**