wtorek, 25 marca 2014

Dwa.



„Sto myśli, dziesiątki prob­lemów,

 jed­no głupie serce...”


•••
Ich wszystkie wspólnie spędzone chwile, stanęły jej przed oczami wraz z widokiem poważnej miny Thomasa. Była pewna, że blondyn zaraz zakończy ich związek. Nie było opcji przyjaźni między nimi. Czy walczyłaby o zmianę decyzji chłopaka? Nie. Nigdy nie chciała się narzucać, więc i tym razem by tego nie zrobiła. Ten typ, tak miał. Nie była osobą walczącą o swoje i dążącą do celu po trupach. Chyba nie potrafiła nawet taka być. Zawsze trochę odstawała w takich sprawach od innych. Czemu tak było? To wszystko przez poczucie własnej wartości. Tego Vanessie akurat brakowało... 
-Vanesso, zostaniesz moją żoną?- powiedział, klękając przed przerażoną dziewczyną, która w głowie miała tysiące czarnych scenariuszy oraz wyciągając czerwone pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek z brylantem. Spojrzała okrągłymi, zaskoczonymi oczami na chłopaka, klęczącego przed nią. Czuła się jakby zapomniała języka w gardle. Widziała spojrzenia ludzi, którzy patrzyli na parę uważnie obserwując ruch każdego z nich. To sprawiało, że jeszcze bardziej nie mogła wykrztusić słowa z swojego gardła.
-Van, wszystko dobrze?- zapytał, nieprzerwanie klęcząc, kiedy widział, że dziewczyna jest kompletnie nieobecna. Słowa chłopaka pchnęły ją zdecydowanie do przodu. Wiedziała czego chce. Odpowiedź mogła być tylko jedna.
-Tak! Oczywiście, że tak! Tak!- wykrzyczała, nie zważając, że lokal jest pełen ludzi i rzuciła się chłopakowi na szyję, tak mocno go przytulając, że omal go nie udusiła. Czy miała jakieś wątpliwości? Miała tysiące wątpliwości, które przewijały się przez jej głowę w ułamku sekundy, ale tak będzie lepiej. Lepiej dla nich jako partnerów życiowych. Zaręczyny, nie mówiąc o ślubie, miało poprawić napiętą sytuację między nimi, która ją powoli niszczyła. Nie tylko ją... Była gotowa chwycić się każdej tratwy ratunku. Thomas czuł to samo. Myślał dokładnie tak samo jak Vanessa. Pod tym względem nie różnili się w ogóle. Te kłótnie, uczucie oddalenia się Van, sprawiło, że był do tego stopnia zdesperowany, iż musiał postawić krok do przodu w ich związku, czyli tym razem były nim zaręczyny. Nie wiedział, czy to jest słuszne. Czy jest gotowy... A przede wszystkim- czy tego naprawdę chce. Niektórych rzeczy nie dało się ominąć. Ona też zdawała sobie z tego sprawę, udzielając pozytywnej odpowiedzi na postawione pytanie przez Thomasa. Nie przejmowali się tym jednak zanadto. Wierzyli, że przetrwają wszystko. Nie byli razem od roku, czy dwóch. Znali się lepiej niż znali własne kieszenie. I może to ich powoli zabijało? Że nie potrafili raz po raz, z każdym dniem, odkrywać siebie coraz bardziej? Jednak Vanessa była zdania, że rutyna nie niszczy miłości. To co było między nimi, to tylko chwilowy kryzys, który minie. Potrzeba jedynie czasu a przede wszystkim wytrzymałości, która była najważniejsza w każdym związku, nie wspominając oczywiście o miłości.
Miesiąc później:
            Vanessa naprawdę przejęła się przygotowaniami do ślubu. Godzinami mogła oglądać katalogi ze sukniami ślubnymi, wystrojami wnętrz sal weselnych. Na samą myśl, że ona i Thomas będą stali razem przed ołtarzem, uśmiechała się. To był dobry krok do przodu. Kłócili się już o wiele mniej, bo  jednak drobne kłótnie zawsze w każdym związku się zdarzają. To nieunikniona rzecz, ale Vanessa czuła, że ona i Thomas, zbliżyli się do siebie po raz kolejny. Odzyskała Go. Thomasa, którego kochała z całych sił. Wiedziała, że teraz są jeszcze silniejsi. Skoro przetrwali coś takiego, to potem już nic nie będzie dla nich straszne. Zaczęła chyba jeszcze bardziej kochać Thomasa. Zastanawiała się, czy mogłaby pokochać kogoś innego... Nigdy przecież z nikim nie była, żaden inny chłopak jej się nie podobał, który nie był Thomasem. Często myślała, że jest dziwna. Często koleżanki śmiały się z niej, że nigdy nie miała żadnego chłopaka, oprócz Thomasa. Ale ona uważała ich historię za piękną. Niepowtarzalną. Romantyczną. Wyjątkową.
            -Kim jest ta szatynka?- zapytał na treningu Thomas, stojącego obok siebie, Gregora.
-To nowa skoczkini…- odpowiedział krótko szatyn.- Caroline Weber. Niedawno zaczęła trenować w kadrze A.- wyjaśnił. Ale Thomas go już nie słuchał. Zaintrygowała go ta dziewczyna, która właśnie kłopotała się ze swoimi nartami, które widocznie nie chciały się zapiąć na jej zgrabnych stópkach. Każdy jej ruch, wprawiał go w obłęd. Przyglądał się jej z uwagą, której nigdy chyba nikomu nie poświęcił. Świata nie było. Była Caroline. W jego głowie była tylko ona. Nie czekał na nic, tylko od razu popędził pomóc jej z nartami, które odmówiły posłuszeństwa. Nie mógł o niej zapomnieć. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Nie rozumiał co się wokół niego dzieje. Był całkowicie zagubiony a to wszystko sprawiło, że zaczął porównywać Van do uroczej skoczkini. Cokolwiek nie zrobiła, było źle, gdyż uważał, że Caroline zrobiłaby to lepiej. To było absurdalne, lecz niestety prawdziwe. Vanessa natomiast, nic z tego nie rozumiała. Nie znała żadnej Caroline, ale chciała tak bardzo ją poznać. Chciała wiedzieć, kto zawrócił jej narzeczonemu w głowie. Inaczej niestety nie dało się tego nazwać. Tak. Ona wiedziała, że Thomas musiał kogoś poznać. Nie dało się tego nie zauważyć. Przez sen powtarzał jej imię; boleśnie uświadamiał jej, że do niczego się nie nadaje, w przeciwieństwie do Caroline. Zaczynała powoli tracić cierpliwość. Miała dosyć. Po raz kolejny w ich związku coś nie grało. Czy oni jeszcze potrafili ze sobą być? Owszem, była zazdrosna, ale ufała Morgiemu i wierzyła, że on nigdy jej nie zdradzi. Jej zaufanie do niego nie znało granic. Było wręcz chorobliwe.  Ale jeśli ktoś kocha naprawdę, to i ufa. A ona kochała już w chorobliwy sposób, chorobliwie przy tym ufając swojemu partnerowi, chorobliwie wierząc, że jeśli ich związek przetrwał chwilowy kryzys, to już nic i nigdy go nie zniszczy.
               -Sądzisz, że to ma jeszcze sens?- zapytał chłopak, podczas wspólnego spaceru, zaraz po kolacji.
-Co masz na myśli?- zapytała, jąkając się. Co mogły oznaczać słowa chłopaka? Domyślała się, lecz nie pozwoliła wpuścić do swojej głowy takiej myśli. Broniła się przed tym jak mogła. Jeszcze była szansa, że nie ziści się to, co podejrzewała i jakże bardzo się bała… Zbliżyła się do niego, chwytając chłopaka za ręce. Próbowała udawać, że nie zmartwiły ją jego słowa . Była zdania, że to już jej podświadomość płata jej figle i każde słowo Thomasa bierze zbyt do siebie.
-Van, nasz związek już nie ma sensu. Wiesz co to oznacza...- odsunął się od niej. Spojrzała na niego, wzrokiem pytającym: „Dlaczego?”. Usiadła na ławce obok. Thomas usiadł u jej boku, bacznie obserwując reakcję dziewczyny. Zaczęła płakać. Cała drżała. Nie miał pojęcia, jak ma postąpić w takiej sytuacji. Chciał teraz objąć ją ramieniem i jakoś pocieszyć, ale teraz to nie była najlepsza chwila. Spojrzał na nią z poczuciem, że być może robi to po raz ostatni i odszedł bez słowa. Doskonale wiedział, że robi źle zostawiając Vanessę samą, jednak jemu też było trudno. Odszedł i zostawił ją samą. Zrozpaczoną do bólu. Z każdą sekundą zaczęła płakać coraz bardziej i donośniej, tak jakby chciała, żeby wraz z łzami wypłynęły z niej wszystkie zmartwienia, ból i uczucie odrzucenia oraz zawodu.  Jej serce powoli umierało. A co bolało równie mocno? Brak jakichkolwiek słów pożegnalnych z jego strony.  Wszystko przeminęło. Nie potrafiła zrozumieć. Mimo siarczystego mrozu, nie czuła zimna. Spadła z ławki. Nie podniosła się. Stała na czworaka, tuż obok drewnianej ławeczki. Nieprzerwanie płakała. Ludzie mijający ją, patrzyli na nią, jak na alkoholiczkę. Dzieci oddalały się od niej, jak tylko się dało. Ona nie miała sił się podnieść. Nawet nie chciała. Jeszcze bardziej płakała. W końcu opadła nawet z sił i położyła się na boku wąskiej uliczki parku. Chciała tutaj zostać już do końca. Chciała tutaj zamarznąć na śmierć i zakończyć swój żywot.
-Patrzcie na nią!- usłyszała męski głos. Nieznajomy zbliżał się do niej coraz bliżej. Czuła, jak stawia kroki w jej kierunku. Było ich kilku. Słyszała ich śmiechy, a na swoim ciele czuła  chamskie spojrzenia.
-Nawet niezła…- usłyszała z ust innego mężczyzny. Podniosła wzrok i zobaczyła gromadkę chłopaków, których uznać można była za tych „spod ciemnej gwiazdy”. Jeden z nich podniósł ją, brutalnie chwytając dziewczynę za ręce. Zupełnie jakby była nic nie znaczącą rzeczą. Łzy nadal płynęły z jej oczu. Patrzyli na nią jak na bezwartościowy przedmiot. Po chwili poczuła, że jeden z nich zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko i objął ją w pasie. Zaczęła przeraźliwie krzyczeć i piszczeć, próbując zwrócić na swoją osobę czyjąś uwagę. Wyrywała się na chwilę, lecz jej siła była niczym w porównaniu do nieznajomych, gdyż po chwili inny członek ich grupki, złapał Vanessę za ramiona, po czym umiejętnie obrócił do siebie. Kopnęła napastnika, lecz ten długo nie pozostał jej dłużny. Od razu poczuła na swym policzku mocne uderzenie pięścią. Czuła, że z jej nosa sączy się krew. Próbowała z całych sił jakoś to wszystko przerwać, ale była bezsilna… Oni ciągnęli ją za sobą coraz dalej, coraz bardziej śmiejąc i poniżając dziewczynę… Była w kompletnym potrzasku.
_______________
To dwójka za nami… ;]
Jejku, ja Wam naprawdę bardzo, bardzo chciałam podziękować za poprzednie komentarze. Taka zachęta na samym początku jest niesamowitym kopniakiem, który sprawia, że jeszcze bardziej chce się pisać następne rozdziały. ;))
Dlatego pamiętajcie o dalszym komentowaniu! :)
Ściskam mocno. ;***
 

12 komentarzy :

  1. Super rozdział ;-) czekam na następny
    I pozdrawiam że szkoły :-*

    OdpowiedzUsuń
  2. o wow... Kochana ależ mnie teraz zaciekawiłaś :D biedna Van... :( Thomas tak po prostu ją zostawił po tylu wspólnych latach :( Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie złego. I że znajdzie kogoś kto ją na prawdę pokocha. Czekam niecierpliwie na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, szkoda mi jej biedna ;c
    Mam nadzieję, że jej nic nie będzie, że ktoś ją uratuje...
    A Morgi, oj Morgi...
    Czekam z niecierpliwością na kolejny
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Morgi! Jak mogłeś?! Dobra, wybaczę ci fakt, że rzuciłeś ją dla innej, która pewnie nawet na ciebie nie spojrzy. Wybaczę. Ale nigdy nie wybaczę ci tego, że się nie pożegnałeś. Że ją tam zostawiłeś.
    Biedna Vanessa... Mam nadzieję, że się pozbiera. I że ktoś ją uratuje.
    Strasznie dobrze zaczęłaś i czekam na ciąg dalszy, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czułam, czułam, że Morgenstern coś odwali, a żeby tego pożałował! Wzruszył mnie ten rozdział, jestem pewna, że będzie jej bardzo ciężko się pozbierać. Nie wiem co mam więcej napisać, czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem tak wściekła na tego kretyna Morgensterna , że wzrokiem bym zabiła!
    Zachował się jak szczeniak ! Zostawił Van samą! Ciekawe co teraz powie!
    Nigdy , powtarzam nigdy bym mu tego nie wybaczyła!
    Ann!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. No wiesz Ty co?! Na początku się cieszyłam, że nie chciał z nią zerwać, tylko jej się oświadczył, ale później... Tak mnie Thomas wkurzył! Jak on tak mógł ją tam zostawić? Jakieś nędzne "nasz związek nie ma sensu. Wiesz, co to oznacza..." Bał się więcej powiedzieć? Stchórzył?
    A ta końcówka to...o matko! Oby nic się nie stało...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana po pierwsze chciałam Ci bardzo podziękować za to , że poinformowałaś mnie o Twoim blogu i bardzo bym prosiła ,.abyś mnie informowała o nowych rozdziałach u mnie na blogu , obojętnie jakim , w zakładce Spam :)
    Morgenstern Ty świnio !! Ona po za Tobą świata nie widzi , martwi się o Ciebie , kocha , a Ty spotykasz jakąś pierwszą lepszą laskę i co ? Miłość od pietwszego wejrzenia ? Że byś wiedział , że JA szyjuje na Ciebie zemste ! Oświadczasz się jej , Ona przejmyje się ślubem i wogóle , a Ty na spacerze mówisz jej , że to koniec ! -.- I jeszcze nadzwyczajnie w świecie zostawiasz ją i odchodzisz , a Ona biedna na tej ławce rozpacza , płacze z bólu , leży na ziemi , zaczepiają Ją jakieś typy , Ona bita i cierpiąca jeszcze bardziej !! A Ty co ?! Twoją pustą głowę zajmuje szanowna Pani Caroline Weber , a nie ukochana od najmłodszych lat Venessa ? Nie bede się już wypowiadać na Jego temat. Gdy tak Ona płakała , cierpiała , łzy popłynęły po moim poluczku ... <3
    Opowiadanoe jest cudowne i mam nadzieje , że szybko napiszesz rozdział ^^
    Buziaczki.kochana :*****

    OdpowiedzUsuń
  10. Ooo...tego się nie spodziewałam. Po przeczytaniu poprzedniego rozdziału podejrzewałam, że oświadczy się jej, ale to co się stało potem...szok. Jak on mógł zwrócić uwagę inną, tak szybko? Najgorsze jest chyba to, że zostawił ją samą, biedną, bez żadnego słowa.
    Ale bardzo mnie zaciekawiłaś ;)
    U mnie pojawił się prolog, w trochę innej tematyce niż Twoja, ponieważ piszę o siatkówce, ale może będziesz miała ochotę tam zawitać ;)
    luck-of-fate.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dodaję Twojego bloga do zakładki "ulubione" ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ehh, a ja myślałam, że ich związek przez te zaręczyny jakoś się odbuduje, że będzie lepiej, będzie tak jak jeszcze kilka lat temu ... a tu proszę. Pojawiła się jakaś Caroline (moja imienniczka, ale w tym wypadku jej nie lubię! :x) i wszystko prysło. Widać, że wywarła na Thomasie wielkie wrażenie i chyba się w niej zauroczył. Niestety.
    Ach, a ta sytuacja kiedy Morgenstern ostatecznie zakończył ich związek. I żadnego słowa na pożegnanie? Obu im było ciężko, ale dziewczyna przeżyła to chyba jeszcze bardziej. Kurcze, oby tylko nic złego jej się nie stało, bo wszystko na to wskazuje, czytając końcówkę rozdziału...

    OdpowiedzUsuń