„Przyjaźń była zawsze dla
mnie nie luźnym związkiem uczuciowym,
ale środowiskiem, światem
i siłą.”
•••
Minął tydzień. Vanessa wróciła do
normalnego życia, a Ann właśnie dziś dostała wypis ze szpitala. Jeśli mowa o
tej pierwszej, wróciła do pracy w kancelarii, co było rozwiązaniem tylko na
jakiś czas, by w najbliższej przyszłości mieć co włożyć do garnka. Miała
szczęście, że przyjaciel jej rodziców był szefem w tej kancelarii. Unikała jak
tylko się dało, uszczypliwych uwag znajomych z pracy, ale do końca nie dało się
sprawić, by one jej nie raniły. Ciągle wypominali jej artykuł opublikowany
przez Jakoba, a kiedy dowiedzieli się o jej oprawcy, wcale jej nie współczuli.
Wręcz przeciwnie. Zawsze któraś osoba musiała dołożyć swoje trzy grosze,
zadając cios za ciosem, dziewczynie. W dzień, nie pokazywała im, że owe uwagi
jej przeszkadzają czy ranią, ale w nocy… Każda noc była przepłakana. Nie tylko
z powodu, że naśmiewali się z niej w pracy, ale również Ann nie dawała jej
spokoju. To co czuła, mając poczucie, że już może nigdy w życiu z nią nie
porozmawia, nie da się opisać ludzkimi słowami. Czy ich przyjaźń teraz pójdzie
na marne? Z resztą… Na tym świecie nie istnieją już cenne wartości dla ludzi.
Jaka powinna być miłość? Przede wszystkim niezniszczalna, a jaka jest
dzisiejsza miłość? Krucha jak lód. Owszem, mogą zdarzyć się wyjątki, lecz
niestety taki właśnie otacza nas świat. Świat, na którym mało wyjątków. Najlepszym
dowodem na to wszystko był Thomas, który „kochał” Vanessę. Co teraz do niej
czuł? Nienawiść. Logiczne? Nie. Nie wierzył w jej zapewnienia, że nie
wiedziała, iż są rodzeństwem. Był święcie przekonany, że ona robiła to wszystko
z premedytacją… Dla pieniędzy… Kiedy dowiedział się, że Caroline została pobita
i to przez Vanessę, sytuacja pogorszyła się o kolejne 180 stopni. Życzył jej
śmierci, ale z drugiej strony miał przebłyski wdzięczności do dziewczyny. Fakt,
że Caroline była pobita, wykorzystał dla siebie. Pomagał jej, dzięki czemu
zyskał przychylność dziewczyny i znowu zbliżyli się do siebie. A co z Ann, ktoś
zapyta? Tak samo jak Van, panująca sytuacja niszczyła ją od środka. A temu
wszystkiemu musiał przyglądać się Gregor, obciążony jeszcze faktem, że ostatnio
o mało co nie pocałowałby najlepszej przyjaciółki swojej dziewczyny, podczas
kiedy ta, przebywała w szpitalu. Czuł się jak skończony dupek, mimo że do
niczego nie doszło.
-Hej Van!- usłyszała pewnego późnego
popołudnia, po drugiej stronie słuchawki.- Mam prośbę. Czy mogłabyś wpaść dziś
do mnie i pomóc mi w porządkach? Jest tego sporo, a muszę zdążyć przed wyjściem
ze szpitala Ann.
Zgodziła się.
Nawet nie zdziwił jej fakt, że Gregor ją o to prosi. W ostatnim czasie bardzo
się zaprzyjaźnili. Darzyła go jeszcze większą sympatią, niż wcześniej. A
Gregor, z kolei, był zdziwiony, że Vanessa to tak łatwo połknęła haczyk. Musiał
coś zrobić, by nie patrzeć na cierpienia Ann i chociaż trochę zmyć swoje winy,
aby sumienie tak boleśnie go nie gryzło. Całą inicjatywę godzenia przyjaciółek,
wziął na siebie. Gotowy plan działania, już posiadał. Teraz wystarczyłoby mu
tylko i wyłącznie trochę szczęścia.
***
-Thomas! Jak dobrze, że przyszedłeś.-
przywitała go matka.- Dawno cię tutaj nie było.
Nic nie mówił.
Wiedział doskonale po co przyszedł do swojej matki i dlaczego tak dawno jej nie
odwiedzał. Musiał jej wszystko powiedzieć oraz sam dowiedzieć się całej prawdy.
Wcześniej unikał tego, bo co miałby powiedzieć własnej matce? „Cześć, mamo.
Zdradziłaś tatę i oddałaś dziecko do adopcji?”. Kiedy trochę ochłonął po tym
wszystkim, postanowił wszystko wyjaśnić. To była właśnie ta chwila. Nie miał
pojęcia jednak jak zacząć.
-Co z Tobą,
synku?- zmartwiła się natychmiastowo, widząc stan w jakim obecnie znajduje się
chłopak. Był jakiś inny niż zazwyczaj. Bardziej przygaszony, strapiony, co
oczywiście od razu wykryło oko matki.
-Nie udawaj, że
jesteś taką troszczącą się matką!- wycedził przez zaciśnięte mocno zęby. Matka
od razu wiedziała o co chodzi Thomasowi. Zdawała sobie sprawę, że ten moment
kiedyś nadejdzie, ale bała się najbardziej, że nie zdoła się do niego
odpowiednio przygotować. Ale czy kiedykolwiek dałoby się? To życie pisze w
końcu najlepsze scenariusze. A przede wszystkim takie, do których musimy się
przystosować.
-Tak. Vanessa to
moja córka…- spojrzała na swego syna smutnymi oczami, po czym zaraz schowała
wzrok przed nim. Wstydziła się, ale Thomas powinien znać prawdę.- A twoja
przyrodnia siostra.- dodała- Jednakże, nie wiń jej. Ona nic nie wiedziała.
Dowiedziała się przez przypadek o wszystkim, właściwie sama nie wiem skąd.
Wtedy naprawdę nie miałam więcej, niż jednej opcji.
-To chciałem cię
poinformować, że twoja córeczka pobiła moją dziewczyną!- powiedział głosem
wyższym o dwa tony.
-Co ty mówisz?-
pisnęła. Nie mogła w to uwierzyć. To nie było wcale podobne do Vanessy, którą
znała. To była taka poukładana, spokojna dziewczyna. Ludzie się zmieniają, a
ona nawet znała powód jej zmiany. Thomas. To właśnie od ich rozstania to
wszystko się zaczęło. Znała również trochę czasu Caroline i doskonale
wiedziała, jakim jest człowiekiem. Była wręcz pewna, że to ona sprowokowała
Vanessę, do podjęcia niektórych kroków.
-Tak! Ale nie…-
pokiwał przecząco głową.- My nie puścimy jej tego płazem. Idziemy z tym do sądu.-
powiedział, nerwowo wstając z krzesła. Ciśnienie jego matki, podniosło się. Co
on powiedział? Narobi Vanessie tylko niepotrzebnych kłopotów. Kto jak kto, ale
on powinien doskonale wiedzieć, ile wysiłków i wyrzeczeń, kosztowało dziewczynę
chociażby na dostanie się na studia prawnicze. W końcu jakby to wszystko
ujrzało światło dziennie, kariera dziewczyny stałaby pod wielkim znakiem
zapytania.
-Thomas!-
krzyknęła.- Jej trzeba pomóc! Musisz przekonać Caroline, żeby wycofała skargę!
- Chyba sobie
żartujesz!- odpowiedział niemiłym tonem.
-Nie tak cię
wychowałam!- ciągle krzyczała.- Znasz Van i Caroline! Dobrze wiesz, że to na
pewno nie było tak, jak opowiadała ci ta druga!- powiedziała o parę słów za
dużo…
-Wierzę jej!- tym
razem on podniósł głos.
-Jeśli ty nie
pomożesz Vanessie, ja to zrobię!- pisnęła żałośnie, siadając i zatapiając się
we łzach. Nie chciała krzywdy Vanessy. Od kiedy dowiedziała się, że to właśnie
ona jest tym dzieckiem, które oddała do adopcji, pragnęła się nią zaopiekować.
Nawiązać bliższy kontakt. Tylko… Dziewczyna tego nie chciała.
-Nie. Nie pomożesz
jej!- odezwał się pewnie.- Jak tylko spróbujesz, stracisz jedno ze swoich
dzieci.- spojrzała na niego niedowierzając.- Tak.- pokiwał głową.- Mnie.
***
-Gregor!- krzyknęły chóralnie
Vanessa i Ann, widząc, że obydwie znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Spoglądały
na siebie z udawaną nienawiścią w oczach. W głębi duszy pragnęły wspólnej
rozmowy. Ale żadna nie potrafiła się złamać…
-To twoja sprawka?-
zapytała z pretensją w głosie, Vanessa, jednakże posiadała w sercu głęboką
nadzieję, że taka właśnie była prawda. To świadczyło by o tym, że zależy jej jeszcze
na ich wspólnej przyjaźni, na czym strasznie jej zależało.
-Phaha… Śmieszne!-
powiedziała chamsko Ann. Była jeszcze mocno osłabiona, ale na to było ją
jeszcze stać. W głębi serca odczuwała dokładnie to samo co Van. Cierpiała,
widząc ich po dwóch, osobnych i przeciwnych, stronach barykady wojennej.
-Wychodzę stąd!-
krzyknęła Vanessa, niemal ze łzami w oczach.- Mam dosyć!
I udała się w
stronę wyjścia, lecz drzwi były zamknięte od wewnętrznej strony.
-Gdzie jest
Gregor?- zapytała, cofając się z powrotem do salonu.
-A czy ty
przypadkiem nie miałaś wyjść?- warknęła.
-Chciałam, ale twój
kochany Gregor zamknął mnie w domu z tobą!-
krzyknęła nerwowo. Taki był właśnie plan Gregora. Postanowił zostawić je na
swoją pastwę, dopóki się nie pogodzą. Innego planu kompletnie nie mógł
wymyślić. Może drastyczne, ale miał wielką nadzieję, że skuteczne.
-Naprawdę aż tak
bardzo mnie nienawidzisz?- nie wytrzymała już Vanessa. Po prostu poddała się w
tym swoim udawaniu złości do Ann. Już nie potrafiła. Nie miała siły. Postanowiła
stracić honor, ale chociaż już niczego nie udawać.
-Tak.- przemówiła
zamyślona Ann.- Nienawidzę cię, za to,
że aż tak bardzo mi na tobie zależy…- i rzuciła jej się na szyję, mocno
dziewczynę przy tym tuląc.
-Przepraszam cię.-
powiedziała szczęśliwa Vanessa, odrywając się od przyjaciółki, którą właśnie
odzyskała. Jej szczęście osiągnęło apogeum.
-Wiesz co tak
naprawdę sprawiło, że powiedziałam to, co powiedziałam?- zaczęła zamyślona Ann.-
Fakt, że to przeze mnie on znał każdy twój ruch. Opowiadałam mu o tobie, naszych
wyjazdach. Przeze mnie mogło ci się coś stać…- z jej policzka spłynęła łza.
-To nie twoja wina.-
powiedziała spokojnie i z chęcią pocieszenia przyjaciółki.- Ty nie miałaś prawa
nic wiedzieć. Nie rozumiem tylko dlaczego on… Wiesz… Moi rodzice…- jąkała się.
-Powiedział mi
dziś, jak rozmawiałam z nim przez telefon…- zaczęła zgorzkniale a Vanessa
niemalże w tej samej chwili, posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.- To również on dał ci to pudełko…- westchnęła.-
Mój ojciec, jest również twoim biologicznym ojcem, Van. Miał romans z matką
Thomasa… I kiedy Ona go zostawiła, uważał, że to twoja wina. Pragnął zemsty za
to, co przeżył… Mimo, że ma już poukładane życie…- wyznała i wówczas wszystko
zrobiło się klarowne dla obu dziewczyn. Polował na Vanessę tylko dlatego, aby
się odegrać za to, że się pojawiła. Kolejna nielogiczna rzecz. Dlaczego, w
mniemaniu niektórych ludzi, to dzieci są wszystkiemu winne? Wychodziło z tego,
że największe marzenie z dzieciństwa Van, spełniło się. Zawsze marzyła o
rodzeństwie a niedawno okazało się, że ma brata, a teraz- siostrę. Nastała
wśród nich niezręczna cisza. Ani Van, ani Ann, nie wiedziały co można
powiedzieć w takiej sytuacji.
-Jak się czujesz?-
zapytała, odchodząc od tematu, Vanessa. Wiedziała doskonale, że to nie wina
Ann, a to przecież ona tak bardzo się tym przejmowała. Co było, to było. Na
pewno już nie wróci. One razem oraz ich silna przyjaźń, przetrwają wszystko.
-Dobrze, dobrze…-
powiedziała tak „na odczep się”.- Słyszałaś, że ktoś pobił Caroline?- zapytała,
nie wiedząc, kto był sprawcą pobicia.
-Słyszałam…-
wykrztusiła Vanessa. Nie miała najmniejszego zamiaru powiedzieć o tym Ann. Nie
teraz. Zdenerwowałaby ją, a dziewczyna przecież ledwo co wyszła ze szpitala.
-Należało się tej
żmii!- powiedziała z uśmiechem.
-Ann? No ja cię
nie poznaję!- rzuciła, by po raz kolejny odciągnąć wiodący temat jak najdalej.-
Ty i życzenie komuś złego?!
-Należało jej
się!- mówiła zdecydowanie.- Nie zdziwiłabym się jeśli za jakiś czas ty
zrobiłabyś to samo.
Vanessie, zrobiło
się głupio. Ukryła pod żelazną maską swe uczucia. Wstydziła się swego czynu,
popełnionego wobec Caroline. Nie wiedziała nawet, jakie były obrażenia na jej
ciele. Wezwanie do sądu przyszło jej jeszcze tego samego dnia. Cholernie bała
się rozprawy. Wiedziała, że Caroline może ściągnąć wiele świadków, którzy
zeznają na jej niekorzyść. Oczekiwanie na dzień rozprawy, było okropne a na
domiar złego- w związku Ann i Gregora zaczęło się psuć. Ciągle się kłócili a
Vanessa, ciągle zmuszona była interweniować i pomóc pogodzić się ukochanym. Coś
jej to przypomniało. Mianowicie kontakty jej i Thomasa pod koniec ich związku.
Zauważyła również, że zarówno Ann, jak i Gregor, zmienili się względem siebie.
Całkowicie inaczej podchodzili do tego związku. Z większą obojętnością… Zupełnie
tak, jakby przestali się o siebie starać. A przecież za parę miesięcy na świat
miało przyjść ich dziecko. Kolejna rzecz nie do pojęcia. Jak taki doskonały
związek, mógł aż tak bardzo się zmienić?
Nadszedł w końcu dzień rozprawy.
Vanessa nie mogła spać. Wstała przed 6.00, ogarnęła dom, siebie przy okazji
też, przemyślała kilka spraw, ubrała się elegancko i udała się do sądu. Jeszcze
nigdy się tak nie czuła. Miała wrażenie, że ktoś kopnął ją w brzuch. W ustach
czuła metaliczny smak a oczy ze zmęczenia zamykały się same. Na korytarzu, jej
oczy zobaczyły Gregora, który już na nią czekał. Była niezmiernie zdziwiona na
jego widok, ale przecież to on ostatnio jej strasznie pomagał, chodził do
adwokata i tym podobne…. Gdyby nie on, Vanessa, prawdopodobnie zginęłaby w tym
wszystkim.
Sprawa rozpoczęła się. Na pierwszy
ogień poszła oczywiście Caroline, która sprzedała sędzinie całkowicie wyssaną z
palca historyjkę. Potem przyszedł czas na Vanessę, która nie okazała się taka
jak Caroline i powiedziała prawdę od samego początku do końca.
-Widziałem na
własne oczy, że obecna tutaj oskarżona, omal nie uderzyła Panią Caroline. To
było w Niemczech, po zawodach skoków narciarskich. Zahamowała ją prawdopodobnie
jedynie moja obecność.- zeznał Jakob. Tak. Caroline ściągnęła nawet jego, który
chciał się porządnie odgryźć dziewczynie za urażone uczucia. Kiedy zobaczyła
go, serce podskoczyło jej do gardła. Nie miała pojęcia co robić, co myśleć. To
nie było na jej głowę. Słuchanie zeznań następnego ze świadków, także nie było
przyjemne. Zeznawał Thomas, który nie zostawił na Vanessie suchej nitki. Bolało
ją to. Thomas, spoglądając po wszystkim na dziewczynę, również czuł się nieswojo.
Zaczął się straszliwie wstydzić, bo wiedział, że nie wszystko co powiedział,
było prawdą a Vanessa patrzyła na niego takim wzrokiem… Wzrokiem, którego
nienawidził. To była mieszanka zawiedzenia, niedowierzenia i rozpaczy. Pomogła
Vanessie jedynie… Jej matka. Biologiczna matka. Powiedziała wszystko, co było
potrzebne. Uwzględniła każdy ważniejszy szczegół. Dziewczyna niedowierzała. Nie
mogła uwierzyć, że ona ją broni. To kolejna niedorzeczna rzecz w rozumowaniu
Van.
-Thomas!
Co jest? Dobrze wiesz, że nie taka jest prawda.- zaczepił Thomasa Gregor na
przerwie, po której zapaść miała decyzja.
-Nie wszystko
potrafisz zrozumieć, Gregor…- odezwał się tępo blondyn.
-Co ta Caroline z
tobą zrobiła…- zirytował się.- Ogarnij się! Zrób coś! Sytuacja Vanessy nie jest
najlepsza.
-Ona ma już
adwokata. Niepotrzebny jej drugi.- odwarknął złośliwie.- Ann się już znudziła?
-Co?- zapytał, nie
wierząc w to, co sugerował mu Thomas.
-Powodzenia!-
klepnął go po ramieniu i odszedł do Caroline, która już na niego czekała. Ale
to nie oni byli tutaj najważniejsi. To co działo się wówczas wewnątrz Vanessy,
nikt nie potrafi sobie wyobrazić. Prawnik, mający problemy z prawem. Znowu
spotykamy się z nieodłączną częścią naszego życia- niedorzecznością.
-Proszę
wstać, sąd idzie!- usłyszeli wszyscy na sali, po czym po chwili każdy już stał
i czekał na werdykt sądu. Czekała na to jak na decyzję, przesądzającą o jej
przyszłości, bo tak przecież było. Ale ona już wiedziała. Jest skończona, na
pewno zawodowo. Co jeśli w grę wchodził areszt? Albo więzienie? Ale Van była
twarda. Zaskakująco twarda. Nie uroniła ani jednej łzy, chociaż w głębi jej
duszy panowała czarna rozpacz. Stała wyprostowana, patrząc na siedzących
naprzeciwko niej Thomasa i Caroline, nie roniąc ani pół łzy oraz dokładnie
wsłuchując się w werdykt sądu.
_________________________
Ech… I już niedługo będziemy
zbliżać się do finału tej historii.
Jakoś szybko to minęło. ;))
Komentujcie!